23 lipca 2015

Zmasowany atak Jacusiów!

Witam, cześć i czołem, kochanych opalonych i najpewniej przypieczonych czytelników! Stasia nie miała dziś weny na obrazki, więc nie będzie zdjęć, wybaczcie i nie przeraźcie się surowością czcionki. 

Bardzo miło mi wyobrażać sobie, że Was widzę, to znaczy - miło mi Was widzieć! Wakacje trwają w najlepsze, choć sama czuję to tylko połowicznie, w całości najpewniej uda mi się je poczuć dopiero we wrześniu, kiedy okaże się, że stoję na akademii szkolnej, w spódniczce, koszuli, w której jest potwornie ciepło, wśród tłumu znajomych, opalonych twarzy. Ale o czym ja piszę? Puki co panuje potworny upał, więc nie mogę wątpić, że wakacje trwają! 14 lipca wróciłam z siedemnastodniowej oazy wędrownej i muszę powiedzieć Wam, że było to coś absolutnie niesamowitego! Łażenie dzień w dzień z ciężkim plecakiem, spanie w namiotach, obcowanie z dwudziestoosobową grupą, która z każdą godziną staje się coraz bliższa, dzielenie jednego, małego Snickersa na dwudziestu kochanych wyjadaczy, przeistaczanie się powoli w zwierzę, brak dostępu do wody, marsz dwie godziny w ciszy, zabawa z misia na misia, modlitwa i dostrzeganie Bożej obecności. Jednym słowem - ja chcę tam wrócić! Ale już, Stanisławo, za późno. Musisz pogodzić się ze stratą i jeść batony sama, bez możliwości podzielenia się z kimkolwiek. Siostra bowiem nie zawsze przyjmuje ode mnie słodycze. Tak więc z siedzącymi, tłukącymi się w głowie wspomnieniami, ledwo trzy dni po przyjeździe spakowałam manatki, by wyruszyć w kolejną podróż, tym razem już mniej pasjonującą. Przez wiejskie bezdroża i leśne ustępy dotarłam małym fiatem na działkę, gdzie udało mi się napisać TO. Kopem było dla mnie wzięcie udziału w wyzwaniu, które podpatrzyłam na blogu znanej nam dobrze Poli. Brzmiało ono następująco - co miesiąc dostaniecie trzy słowa, do których macie coś stworzyć. (wszystkiego dowiedziecie się na tym magicznym kątku - Kreatywne Spojrzenie). Stworzyłam więc niezbyt długie opowiadanie inspirowane trzema zagadkowymi słowami. Krowa.... Nożyczki i...dywan! 

Mam nadzieję, że Wam się spodoba. Nie jest to bowiem taki najzwyczajniejszy twór! Wylągł się on z głębokości stasiowego serca. Wcześniej chciałam napisać coś na wzór sielanki, ale w końcu poddałam się i naskrobałam:

KRÓTKIE OPOWIADANIE PT. ZMASOWANY ATAK JACUSIÓW oprzyjcie się wygodnie o krzesełka i czytajcie. 

 - Jacuś na horyzoncie! 
Trzy najstraszniejsze słowa jakie mogły paść z jej ust, wypływają na powierzchnię i pełzną w moją stronę, by siać grozę i chaos. Jeżeli zaczynam rzucać barwnymi porównaniami, nie ograniczając się do prostych, klarownych zdań, to znak, że jest ze mną naprawdę źle. Renata klepie mnie pocieszająco po ramieniu. Wiem, że ledwo powstrzymuje się, by nie wybuchnąć śmiechem, Bożenka za to po kilku sekundach ledwo utrzymywanej powagi zaczyna chichotać jak opętana. Pomyśleć, że jesienią rozpoczną studia.  
  Tym co charakteryzuje nasze zniewieściałe rodzeństwo jest niski, głęboki głos ochrzczony przez chórzystkę Hani „wrodzonym altem”, kanciasty kształt twarzy, niebieskie tęczówki, blond włosy i ten śmieszny, krótki chichot właśnie. Niektórzy twierdzą , że wszystkie cztery Czaplówny są takie same, uważam jednak, że jest to wyssana z palca bzdura! Tylko osobom z zewnątrz może się tak wydawać i to należy im wybaczyć. Piątej Czapli, Krysi, udało się uchronić przed niedoborem pigmentu w tęczówkach i włosach.  Wiekopomnym uznaje się dzień, kiedy mama pochylona nad siostrą wykrzyknęła:
-Przecież jej ciemnieją włosy! 
  Tak oto sześcioletnia Krystyna stała się rodzinnym wybrykiem natury. 
-Czy możecie powiedzieć mu, że mnie nie ma? – Podchodzę do okna i nieśmiało wyglądam na zewnątrz. Tak. Mały, uśmiechnięty blondyn przemierza chodnik, nieuchronnie zbliżając się do lśniącego w słońcu domofonu. Nikt inny nie stawia tak małych kroczków. – Błagam… - Spoglądam zrezygnowana na Renatę, potem na Bożenkę, które intonują Requiem ze złośliwym błyskiem w oku. 
-Ale, Marysiu – Uśmiecha się jedna z bliźniaczek. – to byłoby niewychowawcze.
-Bardzo niewychowawcze – dodaje druga. 
Mają ze mnie ubaw, co się będę oszukiwać. Odwdzięczają się za brak pomocy w czasach, kiedy nękał je Fryderyk i Tomasz. Nazywamy to „rodzinnym fatum”, w życiu każdej Czaplówny musiał przewinąć się jakiś „Jacuś”. Nie życzę Krysi podobnego losu, niech się jeszcze cieszy słodkimi, dziecięcymi latami. Myślę, że rozumiem te złośliwe istoty, które stoją przede mną i uśmiechają się rozbawione, nie ma to jak pośmiać się z „młodszej siostrzyczki”.
-Potwory! – Wzdycham. 
Dwudziestopięcioletnia Hania uśmiecha się ciepło, ale, oczywiście, nie zamierza pomóc. 
-Trzymam za ciebie kciuki! – Jakże nieszczere są te słowa! Ta zapewne wspomina Grzegorza. 
Przez mieszkanie przebiega złowrogi, niezwiastujący niczego dobrego dźwięk domofonu. Podskakuję. Jacuś nadchodzi. Powinnam uciekać, ale nie mam gdzie. Krysia przytula się do mnie.
-Ty jedyna! – Głaszczę kochaną, maleńką główkę, która podnosi się, ukazując rząd nierównych mleczaków.
-No, odbierz… - Bożena popycha mnie w stronę białej słuchawki. – Podnieś, podnieś. 
Teraz wszystkie – Hania, bliźniaczki i Krysia - wpatrują się we mnie.  Uważam, że Hania, moja kochana Hania, już dorosła, samodzielna, pracująca, powinna wykazać się jakimś wsparciem. 
- Chcę, by pogrzeb był w kameralnym gronie. – Podnoszę z kwaśną miną słuchawkę. – Tak? 
 -Marysiu – ja ci dam „Marysiu” – mogę? 
Pytanie to wypowiedziane jest tak delikatnie i słodko, że mam ochotę się zakopać. Zastanawiam się czy stary Jacuś kiedykolwiek wróci, zostawiając hen daleko tego nowego, beznadziejnie delikatnego i przesłodzonego. 
-No, możesz. – Z bólem serca wciskam guzik. Stary Jacusiu, wracaj!

. . .
 
  Stoi w przedpokoju, nieśmiało wlepiając wzrok w czubki swoich butów, a cztery pary jasnych oczu wywiercają w nim dziury. Powoli pokrywa się pomidorowym rumieńcem nieprzyzwyczajony do tak sfeminizowanego grona. Lituję się nad biedakiem, którego twarz z koloru buraczanego zaczyna przechodzić w niepokojące biele. Jeżeli czegoś nie zrobię, najpewniej dojdzie do poważnego niedotlenienia mózgu. 
-To wejdź do pokoju – mówię, wskazując drzwi, a sama przepycham się między siostrami, żeby dostać się do szafki ze szklankami. 
Bożenka mruga do mnie, tym razem życzliwie. „Będzie dobrze” porusza bezdźwięcznie wargami, a reszta familii przytakuje jej bezgłośnie. Teraz dopiero się obudziły. 
-Dzięki. – Wzdycham i wchodzę do pokoju, gdzie czeka na mnie skulony na dywanie Jacuś.
Trzyma w dłoni podejrzany woreczek. 
-Co to? – pytam, dosiadając się do niego w bezpiecznej odległości. 
Gdy tak sobie siedzi, wygląda jak zagubiony elf, któremu w żadnym razie nie można wyrządzać krzywdy. 
-Kupiłem ci krówki! – Uśmiecha się szeroko i wysypuje na podłogę dorodny stosik cukierków. 
Świetnie. Kupił mi krówki. Wpatruję się w żółte, sympatyczne mućki. 
-Dziękuję. Czyżby było jakieś święto? 
-Nie, nie. Tobie po prostu należą się cukierki. Zawsze. – Tylko nie to. Głos chłopaka robi się nieznośnie słodki. Znowu zaczyna. Mam ochotę wyskoczyć przez okno, poczuć miły wiatr we włosach i przestać słuchać tych głupot. „Marysiu, gdybym mógł to całą cukiernię bym ograbił dla ciebie”, „Marysiu, mógłbym tu siedzieć z tobą całą wieczność”, „Marysiu, twój brudny paznokieć jest balsamem dla mych oczu!”. 
-Myślę, że… - Przełykam zdenerwowana ślinę. – nie mogę ich przyjąć. – Nie wierzę, że to powiedziałam! Jacuś niemalże się krztusi. – Biegam, a słodycze dla trenującego są zabójcze. Gdybym zjadła pięć takich, trenerka by mnie zabiła. Wiesz, my to tylko pomidorki, ogóreczki, kanapki z milimetrową warstwą masła, rozumiesz. Nie mogę pozwolić sobie na takie luksusy. – zmyślam. 
- Wybacz. Nie wiedziałem. – I tak jak to się zawsze dzieje, wpędza mnie zgrabnie w poczucie winy.
 - Nie no, spoko… - próbuję się jakoś poprawić – Najwyżej siostry spałaszują. 
- Yhy. – Jego ogromne, maślane oczka mówią „ale ja chciałem je zjeść z tobą!”. 
Jacuś, myślę sobie, ty sobie nie wyobrażaj, że zaraz zgaśnie światło, pojawią się lewitujące świece, a ty z romantyczną muzyką w tle spałaszujesz ze mną krówki. Wizja „romantycznego” mlaskania sprawia, że zaczynam po cichu chichotać. „Marysiu (ciamk, ciamk), kłochłam ciem (ciamk, ciamk)”. Kolega spogląda na mnie zaskoczony, lecz już po chwili wtóruje mi sympatycznym śmiechem. O Jacusiu mogę mówić różne złe rzeczy, ale jego śmiech zaraża. Nie wytrzymuję i zaczynam, teraz  już szaleńczo, chichotać. Przestaję jednak, gdy widzę jacusiową minę „widzisz jak my się dobrze rozumiemy?”. Poważnieję. Kiedyś naprawdę go lubiłam. Był genialny! Pamiętam jak razem objeżdżaliśmy całe pięćdziesięciotysięczne miasto, by znaleźć płytę z muzyką jazzową, jak tłumaczył mi fizykę, tańcząc, albo gdy leżeliśmy na dywanie i słuchaliśmy poezji śpiewanej. To było piękne. Wkrótce jednak poprzewracało mu się w łepetynie i ubzdurał sobie, że jest we mnie zakochany. Od tej pory każdą rozmowę przerywa znaczącym spojrzeniem albo głupim komplementem. Zaczął też maniakalnie do mnie wydzwaniać. A że rozmowy, w których nie przestaje mi słodzić, są okropnie męczące, każde spotkanie z nim przypomina torturę. Nie wiem tylko, jak mu to powiedzieć, a uciec przed nim, to jak zwiać przed cieniem lub pozbyć się natarczywej muchy. Niemożliwe. Przeczuwam też, że zbiera się w sobie, by wyznać mi wszystkie swoje uczucia, czego nie będzie można już obrócić w żart lub zignorować. Jedyne co będę mogła zrobić, to okrutnie wylać mu kubeł zimnej wody na głowę. 
-Marysiu – zaczyna. 
-Poczekaj – przerywam mu spanikowana i podbiegam do komputera. – yyy… czy słyszałeś kiedyś tą piosenkę? 
-Ale…
Wciskam na oślep jakikolwiek tytuł zespołu „Cisza jak ta”. Głośniki dzielnie wyrzucają z siebie pierwsze akordy . „Panie Michale – proszę w myślach – niech mi pan pomoże”.
- Gdy już będziemy wraz na grzbietach dzikich koni, ku połoninie, spłoszone ptaki gonić – zaczyna delikatnie Michał Łangowski – I myśli, płoche słowa ubierać w zieleń drzew. Gdy wtedy spytasz o czym myślę - odpowiedź wplotę w wiatru śpiew. – O nie… Zdaję sobie sprawę jaką właśnie gafę popełniłam. Już po chwili daje się słyszeć mocne – Tak Cię kocham! Jak nikogo na Ziemii w obłoki frunie każda myśl każda myśl zielona. Tak Cię kocham i to już się nie zmieni, niech te słowa w Twoje włosy wplecie wiatr. 
Jacuś wpatruje się we mnie urzeczony, a ja, no cóż, stoję nieporadnie wczepiona w blat biurka, błagając wokalistę, żeby w magiczny sposób zamilkł. Ale on kontynuuje romantyczną pieśń, którą mój, no dobrze, powiem to, mój adorator interpretuje w zupełnie niewłaściwy sposób. W końcu wpadam na genialny pomysł, jakim jest wyłączenie upartego urządzenia. Zalega nieprzyjemna cisza, w której przerwane „kocham cię” brzęczy nam jeszcze w uszach. 
-Marysiu – zaczyna tym razem o wiele odważniej. Powietrze gęstnieje. 
Gdyby tylko wiedział jak bardzo nie chcę słyszeć tego, co ma mi do powiedzenia! Tymczasem Jacuś jest zupełnie zdecydowany. Sama utwierdziłam go w przekonaniu, że nie ma się czego obawiać. Prostuje dumnie głowę i w romantycznym uniesieniu wlepia we mnie te szare, maślane oczyska. „Ale – dociera do mnie nagle - co ma być, to będzie! Czy to moja wina, że biedak zamienił się w nieznośną pijawkę, zaślepionego pasożyta, który nie potrafi dostrzec rzeczy najbardziej oczywistej? Nie!” Śmieję się w duchu. „Marysiu, wzięłaś udział w maratonie i przeżyłaś, zjadłaś przeterminowanego loda i oddychasz, nie spałaś 48h i nie padłaś, możesz więc stawić czoła Jacusiowi! Czy to w ogóle mądre przejmować się tak błahą sprawą?”. 
Wtem drzwi otwierają się z hukiem i do pokoju wpada tata:
-Córuniu, powiedz mi, czy nie widziałaś moich nożyczek?
Kątem oka dostrzegam ogromny rumieniec na policzkach Jacusia. 
-A widziałam! – Wybiegam zadowolona z pokoju, wolna i szczęśliwa. Ledwo powstrzymuję się, by nie wykrzyczeć na całe gardło pięknego „hurra!”.
Nożyczki, uratowały mnie nożyczki! Czasem wystarczy tylko pozwolić życiu płynąć i nie wtrącać się zbytnio. 

KONIEC


Uff... Widzę Wasze rączki dramatycznie wczepione w dryfujący, zbawienny napis "koniec". Możecie już spokojnie dopłynąć do brzegu. Obawiam się, że pięć Czapl, które mieliście przyjemność nieprzyjemność? spotkać, jeszcze nieraz zaatakują Radosne progi tego domostwa. Czy jesteście z tego powodu zadowoleni czy może niekoniecznie? Starałam się, by nie wyjść z granic absurdu i napisać wszystko jak najbardziej poprawnie (Polu, czy dobrze rozpisałam dialogi? Pola się na tym zna! I wybawiła mnie z myślnikowej niewiedzy). Dziękuję Wam, że dotrwaliście do końca! Jest to dla mnie coś niezmiernie nienaturalnego. Kłaniam się nisko, ale nie kończę jeszcze, by oznajmić Wam kilka drobnych rzeczy.
Rzecz numer 1.
Zakochałam się w Starym Dobrym Małżeństwie i zaznajamiam się z zespołem Cisza jak ta.
Rzecz numer 2. Zachęcam Was do odsłuchania tej przepięknej, mega nastrojowej piosenki, po której nie chce mi się wierzyć, że Edward Stachura popełnił samobójstwo. Ten, który napisał poniższe cudo. 



Pozdrawiam Was bardzo serdecznie i życzę udanych, ciekawych, pełnych wrażeń (lub lenistwa) wakacji! - Stasia
PS. Następny post będzie chyba rozpisaniem dwóch zaległych nominacji :)