25 grudnia 2015

Boże Narodzenie, no

Alae! (pomyślałam, że dzisiaj przywitam Was po elficku, tak dla urozmaicenia. Ładnie to brzmi, prawda?)

24.12.2015 r. 22:30
Siedzę sobie w kraciastej pidżamie, czekając na wymarsz do kościółka - będziemy musieli wybrać się tam troszkę wcześniej, żeby zająć miejsca siedzące, choć jeśli to zrobimy, to najpewniej zmorzy nas (no dobrze - mnie) sen nim msza na dobre się zacznie. Zawsze tak jest. Słaby człowiek ze Stasi, co będę się usprawiedliwiać!
Dlaczego w tak cudowną noc piszę posta? Bo to tak cudowna noc, że trzeba swoim czytelnikom złożyć ciepłe życzenia - przeżyjecie to Boże Narodzenie w ciepełku rodzinnym, pokoju, radości, dobroci! Choinka świeci, gwiazdki mrugają nieśmiało (przypuszczam, że tak jest bo w mieście ich za bardzo nie widać)..., tylko śniegu nie ma, ale to nic. Nie o to przecież chodzi, prawda?

(wczoraj zaczęłam tą notkę, a dzisiaj ją zakończę^^)

Bóg się rodzi, noc truchleje!
Nie zapominajmy o co w tym wszystkim chodzi, zaczerpnijmy z tego czasu duuużo siły! Muszę się Wam pochwalić, że na pasterce usnęłam tylko na chwile. Ogrzewanie skutecznie usypia. A mamy je w kościele dopiero od tygodnia. Wszędzie pachniało kadzidłem. Przypuszczam, że ja też roztaczałam wokół ów zapach.
Hm. To ja już chyba się z Wami żegnam. Mogę nie usprawiedliwiać się za te cztery miesiące nieobecności? Odpuście mnie winnemu! Już jestem, tworzę opowiadanko i przygotowywać się będę do drugiego etapu konkursu. Tymczasem apeluję - zmykajcie sprzed ekranów i świętujcie! :D

Pozdrawiam cieplutko: Stasia

20 sierpnia 2015

Maltryk, wysuszone biedronki, czarny ogier, szampon bez detergentów - czyli to, co wszyscy znamy i kochamy

Poznajcie Stworka
Znowu przytachałam ze sobą nominację! rozleniwiamy się, co? Oj, Stasiu, Stasiu, marniutko Ci idzie z tymi "opowiadaniami" Wiem, że powinnam już dawno umieścić tu jakiś twór, ale wszystkie są w fazie początkowej. Wstyd mi trochę, bo przecież mam tyle czasu, a piszę w dość małych ilościach lecz najwidoczniej tak jest najlepiej. Nie przesłyszeliście się - najlepiej! Bo to nie jest tak, że nie mam weny, czy że mój kunszt literacki jest dość marniutki, czy że ślęczę nad klawiaturą z tępym wyrazem twarzy, nie, nie (ekhm!). Po prostu jestem na tyle empatyczna by wyczuć, iż nie tego teraz Wam trzeba! Tak! Tylko o to mi chodzi (uwierzył ktoś?). Omińmy jednak ten niewdzięczny temat i wskoczmy w wesoły świat nominacji. Ta, którą zaraz rozpiszę, jest dobrze nam znaną przyjaciółką czyli przesławną LBA, która zapukała w me skromne progi już jakiś czas temu, ale jakoś przekładałam jej tu umieszczenie (i napisanie). Teraz jednak jest moją jedyną deską ratunku, a dziękuję za nią Oli! Pytania są przesympatyczne, idealne na wesoły przerywnik od mojej "twórczości". 

1. Co myślisz o swojej lampie?
Żebym lampę miała jedną, odpowiedź byłaby krótka, na szczęście mam... sześć! Ich nadmierna ilość spowodowana jest troską taty o oczy swych córek, z których jedna nosi okulary, a druga okulary nosić może i które pochłaniają w niezdrowej ilości książki. Pierwsza z lamp wypina dumnie klosz w samym centrum sufitu, gdzie gromadzą się niezliczone oddziały biedronek przyciąganych światłem. Dlatego kiedy spojrzę w górę, widzę ich zwęglone ciałka. Ekhm (był to motyw wykorzystany w "Mirze i Sawie"). Dwie kolejne lampki uśmiechają żarówki przy łóżku, gdzie niszczymi ze współlokatorką swoje patrzajki nad papierowmi przyjaciółkami i jeszcze dwie podświatlają nam podręczniki i zeszyty zgromadzone na biurkach. Szósta lampka jest starą, granatową gwiazdką z czasów dzieciństwa, kiedy to towarzyszyła nam podczas ciemnych wieczorów. Do niej jestem przywiązana mimo, iż jest troszkę nadłamana. 

2. Jeśli do końca życia miałabyś chodzić w jednych butach, jakie buty by to były?
Do końca życia? Nie jest mi to straszne, gdyż (albowiem, bo) jestem niezmiernie nudnym osobnikiem, który wcale nie lubi wielkich zmian w swoim ubiorze, czy w posiadanych rzeczach. Mam kurtkę? To mam tą jedną przez dwa lata, aż z niej nie wyrosnę (a potem mam ochotę kupić taką samą...). Butki jednak to inna sprawa, bo trzeba mieć różne pary na różną pogodę. Hm. Ale myślę, że najbardziej uniwersalne byłyby półbuty. Chyba, że wyhodowałabym sobie hobbicką podeszwę i obuwia mieć bym nie musiała (po wędrownej zbliżałam się do tego stanu!) ^^

3. Rower czy rolki?
Rower. Bo jak można przywiązać się do rolek w sensie niedosłownym? Taki rower to zupełnie inna sprawa, jeździsz sobie na nim jak na koniu, walecznym, metalowym ogierze, czujesz wiatr we włosach, delikatnie przekręcasz kierownicą i jesteś już gdzie tylko byś nie chciał. W dodatku z rolek wyrosłam, a na mym "ogierze" podążam codziennie do Szkoły Muzycznej. 

4. Wolałabyś iść do kina na premierę drugiej części Kosogłosa czy do teatru na RENT lub Metro?
Czuję, że za tą odpowiedź ześlę na siebie potępienie czytelników, lecz nie pójdę na łatwiznę i nie skłamię... nie wiem czym jest RENT. Znaczy, teraz już wiem, ale tylko dlatego, że odwiedziłam kochaną Wikipedię. Mimo to ogłaszam: zawsze wybiorę teatr, a Metro lubię! 

5. Jaki jest Twój ulubiony owoc?
Uwielbiam poziomeczki. Maleńkie istotki osładzające strudzonym wędrowcom życie, gdy sapiąc zdobywają szczyty.

6. Jakiego szamponu do włosów aktualnie używasz? Jesteś z niego zadowolona?
O matuleńku. Ostatnio używam najwięcej (wyprawa do  łazienki) Garnier Fructis, który miło pachnie cytryną i chyba nie robi nic szkodliwego z moimi kudłami. Gdy jestem na wsi przerzucam się na Białego Jelenia bez detergentów xD

7. Z jakiego swojego sukcesu w tym roku szkolnym jesteś dumna najbardziej?
S u kc e s u? Stasia i sukces. Te dwa terminy skutecznie się omijają, lecz jest coś  z czego jestem dumna. Zatopmy się we wspomnieniach...
Mamy w szkole wuefistkę, którą cała masa uczniowska (bez wyjątków!) uwielbia! Jest to człek niezmiernie sympatyczny, lecz stanowczy. I dlatego, gdy poprosiła mnie bym pojechała na zawody, nie odmówiłam. Odmówić pani Zuzi? Nigdy. Próbowałam marudzić, mówiąc " ja nie potrafię biegać (co jest prawdą!)", "na stadionach to już zupełnie sobie nie radzę", jednak nauczycielka była nieugięta. Zaśmiała się tylko i posłała mnie TAM. Kiedyś może biegałam, ale w podstawówce i to na zawodach przełajowych póki nie dopadła mnie grypa i nie padłam jak długa po przebiegnięciu mety, nie odbierając nagrody, gdyż w czasie jej wręczania leżałam na trawie wachlowana przez wuefistkę, ekhm, nie oczekiwałam więc dobrych wyników. I dobre nie były. 2:07 na 600m. Potem, na następnych 2:05, a jeszcze na następnych... 2:01 i drugie miejsce! :) Nigdy nie dostałam medalu, a wtedy dostąpiłam tego zaszczytu. Wiem jednak, że udało mi się tylko dlatego, że nie startowało zbyt dużo dziewczyn trenujących. 

8. Czy na pulpicie Twojego komputera panuje okropny nieład niczym na moim czy wręcz przeciwnie - masz wszystko pięknie poukładane w folderach?
Mam wszystko mniej więcej poukładane. Komputer dzielę z siostrą, dlatego stworzyłam sobie zgrabny katalorzek o wdzięcznej nazwie "Stasi^^", gdzie panuje porządek! 

9. Jaka jest Twoja ulubiona bajka Disneya, DreamWorks'a, czy czego tam chcesz? Dlaczego?
Uwielbiam bajki, płaczę na bajkach lecz wierzę, że nie jest to argument, by nazwać mnie infantylną. Bardzo dobrze wspominam "Planetę skarbów", gdzie wzruszam się na tej oto piosence:


10. Nosisz zegarek? Jeśli tak - jaki? Jeśli nie - jaki chciałabyś nosić?
Mój zegarek ma na imię Stasiu vel Stanisław i siedzi sobie na mym lewym nadgarstku od drugiej klasy szkoły podstawowej, więc od sześciu lat. Nie wyobrażam sobie mieć innego xD Praktycznie go nie ściągam. Jednak wuefistom wcale to nie dopowiada, dlatego kilka razy zostawiłam go w szatni, by później wędrować do gabinetu dyrektora, który ogłaszał przez radio węzeł, że "ktoś zgubił zegarek". 

11. Na co zwracasz szczególną uwagę, kiedy poznajesz nową osobę?
Bardzo lubię poznawać nowe osoby i jak to homo sapiens działa na mnie to "pierwsze wrażenie" Wydaje mi się, że zwracam uwagę na to jak dany osobnik patrzy, jak mówi i no, na wygląd (choć chciałabym być od tej ostatniej kwestii wolna, bo przecież łatwo się pomylić, oceniając "książkę po okładce"). 

I hop! Skończyłam! Od dawna nie wymyślałam żadnych pytań, myślę więc, że tym razem mogę spróbować (nie jestem jednak w tym najlepsza). 

1. Gdybyś mogła  posiąść ot tak jakąś umiejętność, jaka umiejętność by to była? 
2. Możesz wymyślić sobie towarzysza wspaniałej, długiej wyprawy, a ten zmaterializuje się u Twego boku. Jaki byłby to towarzysz?  
3. Przyznałaś się komukolwiek ze swoich znajomych, że masz bloga czy utrzymujesz to w ścisłej tajemnicy, by nikt nie czytał Twoich zapisków? 
4. Masz w swojej szkole jakiegoś ciekawego nauczyciela (z własnego doświadczenia wiem, że to bardzo prawdopodobne)? Jeśli chcesz, rozpisz tu jego portret psychologiczny! 
5. Gdybyś wskoczyła do telewizora i mogła wypowiedzieć jedno zdanie do widzów, jakie zdanie by to było? 
6. Co kojarzy Ci się ze słowem "maltryk" (które być może nie istnieje...)?
7. Możesz coś wybudować za pomocą myśli... co to jest?
8. Jak często korzystasz z internetu w celach blogowych?
9. Wybierasz miesiąc bez słodyczy czy internetu?
10. Czy napiszesz w tym pytaniu swój monolog wewnętrzny? Przy odpowiedzi "tak" proponujemy to tu zrobić!
11. Słyszysz rozdzierający krzyk za oknem o północy, który wyrywa Cię ze snu. Co robisz? 

Nominuję, jeśli tylko osobniki te mają chęć wziąć udział w tej zabawie:

Adarę Cahan z Oddychając Pomysłami (choć blog ten zniknął, lecz mam nadzieję, że tylko na chwilę...)
Lunatyka z I don't care 
Bukowinę z Sztuk i banialuk
Bonę von Turkę z Terra-Feliks
i każdego kto tylko ma ochotęna pytania powyżej odpowiedzieć. 

Pozdrawiam serdecznie
PS. Przepraszam, że ostatnio nie odwiedzam blogów, ale byłam w górach...następny tydzień też nie zapowiada się lepiej, lecz jak tylko będę mogła nadrobię zaległości!

4 sierpnia 2015

Zacny post

Drodzy Panowie (bo kto zdoła przewidzieć czy przed ekranem komputera nie kręci się jakiś młodzian, który zbyt jest nieśmiały, by napisać komentarz?) i Panie (bo co do obecności Pań nie mam najmniejszych wątpliwości! Ufam w prawdziwość Waszej tożsamości!)
Post ten piszę wieczorem, dlatego boję się czy będzie mieć jakikolwiek sens, apeluję więc o zachowanie wszelkiej ostrożności, choruję bowiem na umysłociągutkę, która uaktywnia się po dziewiątej wieczorem, kiedy to mój mózg po prostu bez jakiegokolwiek pozwolenia idzie spać. Nie jestem pewna czy wypada mi w takich okolicznościach napisać tak zacnego posta, ale spróbuję, mając jak najlepsze intencje. Teraz oczy wszystkich czytelników wylatują z orbit - czyżby Stasia powiedziała, że jej post jest (nerwowe przełknięcie śliny) "zacny"? To przecież absolutnie niemożliwe! A jednak, kochani Czytelnicy, chyba taki właśnie będzie. Mówię to z niezachwianą pewnością i grobową miną, stukając uroczyście paluchami. A paluchy zaraz wybębnią Wam, czego świadkami będziemy:
Stuk stuk stuk...
Stasia 
Stuk stuk
ma zaszczyt
Stuk stuk stuk
przedstawić
Stuk stuk stuk
pięć
stuk 
(dlaczego tylko pięć?)
stuk stuk stuk
wspaniałych,
stuk stuk
absolutnie ulubionych
daj sobie spokój z tym "stuk stuk"! Onomatopeja, onomatopeją, ale przestań!
blogów! Nominowano mnie bowiem do tego, w co nadal uwierzyć nie mogę.


Niech pan Czajkowski wprowadzi nas w odpowiedni nastrój, który panować będzie podczas przemarszu pięciu cudownych linków i ich ciamajdowatych giermków (w rolę giermków wcielą się moje niezgrabne lecz płynące z głębi serca opisy). Czy jesteście gotowi?
- Już od jakiś pięciu minut! Przyrost formy nad treścią to przecież męczący błąd! - Już dobrze, dobrze.
Nie przeciągając więc, oddam głos szanownemu jury! 
Na scenę wskakuje maciupeńka postać w nieuprasowanej, granatowej sukience, która nieśmiało okręca sobie warkoczyk wokół palca i niemalże szeptem oznajmia:
-Ekhem... Mamy przyjemność przedstawić Państwu... - Wpatruje się z przerażeniem w mrugający reflektor, który nieremontowany od wieków zapomniał, co to znaczy jednostajny snop światła. 
W tym właśnie momencie zza kulis wynurza się zniecierpliwiony Zaraz, który nigdy nie dopuszcza do siebie braku profesjonalizmu, więc teraz czerwieni się ze złością, zniesmaczony tak okropnym zachowaniem występującej. Jest on stworzeniem zamieszkującym literkę "p" w adresie Biblioteki Radosnego Człowieka, z której wychodzi, by wstawiać złośliwe, pisane małą literą zdania w moich postach. To, jednym słowem, sarkastyczny, krytyczny głos w stasiowej głowie. Stoi teraz w blasku chwały i wypinając dumnie pierś, wykrzykuje z idealną dykcją i biało-zębnym uśmiechem, oczywiście. 
-Zapraszamy niejaką Polę (z Gdańska) i jej przesympatycznego, zakręconego, zupełnie niezwyczajnego bloga o wdzięcznym lecz z pewnością zakłamanym tytule: Taki zwyczajny blog. Specjalnie na tą okazję przygotowaliśmy piosenkę!


Kącik pani Poli jest zacny, tak zacny, że jego adres wklepuję kilka razy dziennie, by zobaczyć czy nie pojawiło się na nim przypadkiem coś nowego. Jeśli zaś coś się pojawi, a na szczęście nie zdarza się to rzadko, człowiek nigdy nie jest zawiedziony. Zawsze mogę liczyć na opowiadanie o tematyce zupełnie nieprzewidywalnej. Mitologia? Baśnie? Choroba psychiczna? Obyczajówka? Monolog wewnętrzny? Historia Paryża? Pola napisze wszystko i zrobi to z takim smakiem, humorem, ładując w swe twory tyle geniuszu, że komentując ją, nie mogę przestać się uśmiechać i nie nadużywać radosnych emotikonek. Myślę, że ta bloggerka szczyci się niezwykłą spostrzegawczością i wykorzystuje ją nie tylko do pisania, lecz także do fotografowania. Tak, tak, drodzy Państwo, co to dla niej przyczajać się za kwiatkiem, by zrobić artystyczny portret? A pikuś. Zdjęcia jej za to nie należą do zwyczajnych i cieszą zmęczone błyszczącym ekranem oko. Nie raz też łamałam sobie głowę jakim cudem ta niezwykła osóbka zapamiętuje tyle życiorysów przeróżnych artystów, o których też tworzy cudowne notki biograficzne. Czytanie ich to czysta przyjemność! W ogóle Pola z rzeczy potencjalnie nieinteresujących potrafi wyczarować byty absolutnie wciągające i za to, m.in, uwielbiam ten jej sympatyczny, iskrzący geniuszem kącik. Sama Pola wprawia mnie w zakłopotanie, kiedy np. napisze przeogromny komentarz (zdarzyło się raz nawet, że był dłuższy od mojego posta), w którym zamieści tyle wszelakich spostrzeżeń, że czuję iż jest to prawdziwy czytelnik z krwi i kości. Zawsze jest szczera (tak przynajmniej mi się wydaje), wie co to konstruktywna krytyka, a gramatykę, choć sama się do tego nie przyzna, ma chyba w małym palcu jak nie w paznokciu :) Wszystko co wyjdzie spod jej ręki, nawet jeśli to tylko uwaga, komentarz, post, opowiadanie, recenzja jest dopracowane i zgrabne, ot co! Czasem trudno mi uwierzyć, że jesteśmy w podobnym wieku, ale, co będę ukrywać, to chowające się w niej wariactwo przypomina mi, że jednak zbyt stara być nie może.

Taki zwyczajny blog wychodzi uśmiechnięty w akompaniamencie braw i wiwatów.
-Teraz na scenę zapraszamy... - Zaraz zdumiony zerka na kulisy, z których już po chwili da się słyszeć przenikliwe gwizdanie. Publiczność wciąga w nozdrza aromatyczny zapach...herbaty! Czy już domyślacie się o kim mowa? Na scenę wskakuję uśmiechnięta osóbka z tacą zapełnioną filiżankami. - Właśnie miałem wywołać człeka tego, ale skoro sam przyszedł... Oto przed Państwem Ola z przytulnego, herbacianego zakątka o chwytliwym tytule Nasz i herbatki świat! I znów przygotowaliśmy piosenkę!


Ola potrafi robić dosłownie wszystko - gra na gitarze, ukulele, pianinie, flecie poprzecznym i marakasach (bo to przecież też instrument), śpiewa, chodzi na zbiórki, wspina się po górach, a także w chwilach wolnych - wpada na blogosferę, by ocieplić ją swoimi cudownymi postami. Prawdę mówiąc, nie znam jej (jak i żadnej z wymienianych osób) osobiście, jednak jednego jestem pewna - jest to  osóbka niezwykle radosna, pełna życia, pasji, entuzjazmu, miłośniczka bajek, która w każdym swoim komentarzu, czy też w notce na blogu nie obędzie się bez emotikonek, bo jeśli w człowieku jest tyle radości, to musi ją nie tylko w  słowach, ale i w buźkach oddać. Myślę, że nie trzeba być miłośnikiem muzyki, harcerstwa, bajek Disne'a czy studia Accatus, by do Herbatki wpaść. Jeśli ktoś jest przygnębiony, to właśnie ten przytulny internetowy kącik  będzie doskonałą odskocznią od wszelkich smutków i zmartwień. Ola pisze w większości o swoim życiu - opisuje co ciekawsze zbiórki czy górskie wypady, dzieli się swoimi muzycznymi zainteresowaniami. Aż człowiek czasem nie może uwierzyć, że można robić aż tyle! Przez te kilka lat uporczywego klikania w klawiaturę zamieniła się w mistrza od zdawania relacji. Myślę, że nic tylko pójść z takim osobnikiem na ognisko i popiec kiełbaski ^^

Wszyscy raczą się herbatką, a blog zeskakuje ze sceny i siada wśród publiczności. Zaraz ignorując poparzone gorącym kubkiem palce odchrząkuje:
-Powitajmy serdecznie Bonę von Turkę zwaną również jako Hipis i jej dość specyficznego bloga o zagadkowej nazwie Terra-Felix (co chyba oznacza kraina szczęśliwości).

Myślę, że "Obława" - jeden z najsłynniejszym utworów Kaczmarskiego - jest tu jak najbardziej na miejscu ^^

Jest to jedyny blog pod słonkiem, do którego komentarzy pisać nie potrafię, bo zawsze boję się, że palnę coś głupiego. I tkwię tak 10 minut nad klawiaturą, niby wiem, co chciałabym powiedzieć, ale nie zawsze udaje mi się przemóc i kliknąć to "wyślij". Nie, nie, Stasiu, już lepiej zachować to dla siebie. Posty Bony von Turki są ironiczne, z humorem, zahaczają o sprawy poważne jak Ojczyzna, lecz również kompletnie absurdalne, czasem wydaje mi się, że osobnik ten nie potrafi napisać niczego zwyczajnego, bo nic takiego na jej blogu się jeszcze nie pojawiło. Najbardziej ze wszystkiego co tworzy Hipis lubię opowiadania! Są takie, no nie wiem, z klimatem, najczęściej głównym bohaterem jest człek w glanach, który szczyci się dużym dystansem do siebie i nadprzeciętnym zmysłem obserwacji. Można się pośmiać, pomyśleć i wyłapać mnóstwo ciekawych zdań. Boję się za to postów poświęconych muzyce, bo autorka bloga rzadko ogranicza się do kilku utworów. Czymże jest kilka? Niech będzie kilkanaście! No, a ja, hm, nie zawsze jestem nimi zachwycona i często nawet nie słyszałam żadnych z  tych tytułów. Ale jakoś kształtować swój gust muzyczny trzeba,  a Bona von Turka doskonale zdaje sobie z tego sprawę i dokształca swoich czytelników. Dzielnie więc odsłuchuję tych utworów, a co! Dzięki niej właśnie pokochałam Kaczmarskiego, Gintrowskiego i innych znakomitych jegomości. Myślę więc, że warto. Zachwyca mnie też jak autorka Terra felix opisuje swoje życie, trudno mi jakoś czasem uświadomić sobie, że ten człek żyje naprawdę, że można w taki sposób przedstawić swoją codzienność. To jest mega. I czego też ta humanistka nie wie? Zna się na historii Polski, wierszach, zabytkach, muzyce, sztuce... Puki nie wstąpiłam w jej progi nie wiedziałam, że czołgi mogą być interesujące! Nic tylko popaść w refleksje i zacząć się dokształcać.

Bona von Turka z brzękiem zabiera swoją gitarę, Lodzię, i znika. Publiczność zdziwiona mruga. Zaraz odchrząkuje zakłopotany lecz po chwili opamiętuje się i woła:
-Czy jest wśród nas Bukwa?
Cisza. Słychać tylko brzęczenie muchy.
-Pani Bukwo, niechże się pani pokaże!
Kobieta w granatowej sukience, która wcześniej miała zapowiadać, ale zjadła ją trema, podbiega do Zaraza i drżącym głosem oznajmia:
-Jacyś..em... jegomoście przyszli. Prosili, żebyś to przeczytał na głos. - Podaje koledze zmiętą karteluszkę.
-Czy mogę działać wbrew scenariuszowi? - Zaraz drapie się w zamyśleniu po głowie. - A. no tak. - Uśmiecha się chytrze. - Nie mam scenariusza, bo Stasi nie chciało się go pisać! Niech więc ma teraz za swoje! - Wybucha niekontrolowanym lecz eleganckim śmiechem. - Teatr Bukwa ma zaszczyt przedstawić "Nędzników"! Prosimy o brawa! Cco?!
Na scenę wtacza się orkiestra.
-Ale... - Zaraz rozszerza oczy.
Dam dam da daaaaaam! (skrzypce i te sprawy)
-To trwa...
Dam dam da daaaaaam!
-Dwie godziny!!!
[dwie godziny później - po przebojowej roli Bukwy i zachwycie publiczności]
Zaraz blady niczym ściana, kolebiąc się na boki staje na środku sceny.
-Ekhem... to teraz. Po tym m i ł y m przerywniku zapraszamy, jak się okazuje, ponownie Bukwę i jej Otchłań Internetu. Orkiestro, jak już tu jesteś to zaintonuj jakoś muzykę może.


Otchłań internetu a w niej... człek tak zwariowany i dziwaczny, że trudno to wyrazić słowami, moimi słowami. Czasem zastanawiam się czy Bukwa używa codziennych wyrazów czy może jej język składa się tylko i wyłącznie z oryginalnych ubarwień i zwrotów. Ha. Czytałam raz kawałek jednego z jej postów na głos mojej siostrze, nie dowierzając, że język ten nie jest stylizowany, ale płynie z serducha autorki. Nigdy nie spotkałam osobnika, który mówiłby podobnie! I to jest absolutnie wspaniałe w Otchłani! Musicie, jeżeli jeszcze tego nie zrobiliście, zajrzeć tam i zobaczyć to na własne oczy. Hm. Wyszło trochę tak, jak gdyby Bukwa była jakimś wybrykiem natury, nie o to mi chodziło, oj nie! Po prostu uwielbiam jej styl pisania i myślę, że trzeba go posmakować. Posty Bukwy są barwne, rozśmieszają, zawierają różne niespotykane rozważania i przemyślenia, a także musicale. To w Otchłani dowiedziałam się, że po tym świecie pałęta się młodzież, która lubi ten gatunek, a nawet ma manię na punkcie "Nędzników" (Ola z Herbatki chyba też się do niej zalicza, To jakiś spisek! xD ). Bukwo, chylę więc czółka!

Bukwa, jak na aktora przystało, kłania się, pstryka palcami, chwyta linę zwisającą z sufitu, której wcześniej tu nie było i znika w... otchłani! Zaraz prostuje garnitur. Jeszcze chwilę, a nie wytrzyma, pozwalając by wrząca irytacja wyciekła mu uszami i zabrała hen daleko jego wrodzony profesjonalizm.
-A teraz - mówi - prosimy na scenę Bukowinę, która przyjechała do nas wprost ze Sztuk i banialuk.
Bukowina wychodzi na środek sceny w czerwonych trampkach. Wszyscy wpatrują się w nią w napięciu.


Sztuki i banialuki

Na bloga Bukowiny weszłam dwa lata temu, bezmyślnie zabierając się za najstarsze opowiadanie (które i tak mi się podobało, ale autorka tejże strony zastrzegła, że tak starych postów nie powinnam już czytać). No dobrze, to człek zabrał się za te najnowsze i to było cudo! Magia. Czegoś takiego jeszcze nie czytałam. Klimat mokrych Bydgoszczy (to bardzo fajny klimat!), wspaniałe, barwne postacie, specyficzna narracja i multum różnych ciekawych spostrzeżeń i niespotykanych opisów. Nazwałam sobie ten typ twórczości bukowinowym i nikt takiego, zdaje się, nie posiada. Więc warto wpaść i go poznać! Zawsze zadziwiało mnie, że autorka tych opowiadań potrafi opisać szarą, nudną codzienność, którą często w opowiadaniach się pomija, a u Bukowiny nie ma czegoś takiego jak bohater bez przyzwyczajeń, zainteresowań itd. Jest żywy, wydawać by się mogło, że prawdziwy i namacalny. Bardzo to lubię. W dodatku Bukowina, według mnie, jest człowiekiem bardzo ciekawym, obytym z literaturą, który zawsze czymś zaskoczy. I nie należy do gatunku bloggerów, którzy ozdabiają posty grafikami z google, ale wszystkie obrazki sama tworzy i wychodzi jej to genialnie! Nawet toaletę narysuje tak, że się człowiek zachwyci. Ale już nie mówię nic więcej. Wystarczy kliknąć link i samemu się przekonać.

Zaraz zamyka z łaskotem teczkę (tak, tak. Z łaskotem!) i naburmuszony wychodzi. Cały świat zasnuwa się mgłą, po której nastaje wesoła ciemność. Jeżeli tych pięciu osobników nie pamięta swojego pobytu w Bibliotece Radosnego Człowieka, jak i swoich wystąpień, to nie mam na to żadnego wytłumaczenia. Wszak tam byli i ja tam byłam, post ten stanowi dowód! Chciałabym powiedzieć jeszcze o innych blogach, ale jak pięć, to pięć. Chociaż może to i dobrze? Opisy me były nad wyraz niezgrabne i większej ilości moglibyście nie przeżyć. Wspomnę jednak jeszcze o tych kilku kątkach i uciekam. A oto przed państwem:
Em poleca
Gosiarella
Zaczarrowana
Lunatyk
Wszyscy są wspaniali!
I tym oto miłym słowem kończę najzacniejszego posta, jaki pałętał się po tej stronie!

Pozdrawiam serdecznie! 

23 lipca 2015

Zmasowany atak Jacusiów!

Witam, cześć i czołem, kochanych opalonych i najpewniej przypieczonych czytelników! Stasia nie miała dziś weny na obrazki, więc nie będzie zdjęć, wybaczcie i nie przeraźcie się surowością czcionki. 

Bardzo miło mi wyobrażać sobie, że Was widzę, to znaczy - miło mi Was widzieć! Wakacje trwają w najlepsze, choć sama czuję to tylko połowicznie, w całości najpewniej uda mi się je poczuć dopiero we wrześniu, kiedy okaże się, że stoję na akademii szkolnej, w spódniczce, koszuli, w której jest potwornie ciepło, wśród tłumu znajomych, opalonych twarzy. Ale o czym ja piszę? Puki co panuje potworny upał, więc nie mogę wątpić, że wakacje trwają! 14 lipca wróciłam z siedemnastodniowej oazy wędrownej i muszę powiedzieć Wam, że było to coś absolutnie niesamowitego! Łażenie dzień w dzień z ciężkim plecakiem, spanie w namiotach, obcowanie z dwudziestoosobową grupą, która z każdą godziną staje się coraz bliższa, dzielenie jednego, małego Snickersa na dwudziestu kochanych wyjadaczy, przeistaczanie się powoli w zwierzę, brak dostępu do wody, marsz dwie godziny w ciszy, zabawa z misia na misia, modlitwa i dostrzeganie Bożej obecności. Jednym słowem - ja chcę tam wrócić! Ale już, Stanisławo, za późno. Musisz pogodzić się ze stratą i jeść batony sama, bez możliwości podzielenia się z kimkolwiek. Siostra bowiem nie zawsze przyjmuje ode mnie słodycze. Tak więc z siedzącymi, tłukącymi się w głowie wspomnieniami, ledwo trzy dni po przyjeździe spakowałam manatki, by wyruszyć w kolejną podróż, tym razem już mniej pasjonującą. Przez wiejskie bezdroża i leśne ustępy dotarłam małym fiatem na działkę, gdzie udało mi się napisać TO. Kopem było dla mnie wzięcie udziału w wyzwaniu, które podpatrzyłam na blogu znanej nam dobrze Poli. Brzmiało ono następująco - co miesiąc dostaniecie trzy słowa, do których macie coś stworzyć. (wszystkiego dowiedziecie się na tym magicznym kątku - Kreatywne Spojrzenie). Stworzyłam więc niezbyt długie opowiadanie inspirowane trzema zagadkowymi słowami. Krowa.... Nożyczki i...dywan! 

Mam nadzieję, że Wam się spodoba. Nie jest to bowiem taki najzwyczajniejszy twór! Wylągł się on z głębokości stasiowego serca. Wcześniej chciałam napisać coś na wzór sielanki, ale w końcu poddałam się i naskrobałam:

KRÓTKIE OPOWIADANIE PT. ZMASOWANY ATAK JACUSIÓW oprzyjcie się wygodnie o krzesełka i czytajcie. 

 - Jacuś na horyzoncie! 
Trzy najstraszniejsze słowa jakie mogły paść z jej ust, wypływają na powierzchnię i pełzną w moją stronę, by siać grozę i chaos. Jeżeli zaczynam rzucać barwnymi porównaniami, nie ograniczając się do prostych, klarownych zdań, to znak, że jest ze mną naprawdę źle. Renata klepie mnie pocieszająco po ramieniu. Wiem, że ledwo powstrzymuje się, by nie wybuchnąć śmiechem, Bożenka za to po kilku sekundach ledwo utrzymywanej powagi zaczyna chichotać jak opętana. Pomyśleć, że jesienią rozpoczną studia.  
  Tym co charakteryzuje nasze zniewieściałe rodzeństwo jest niski, głęboki głos ochrzczony przez chórzystkę Hani „wrodzonym altem”, kanciasty kształt twarzy, niebieskie tęczówki, blond włosy i ten śmieszny, krótki chichot właśnie. Niektórzy twierdzą , że wszystkie cztery Czaplówny są takie same, uważam jednak, że jest to wyssana z palca bzdura! Tylko osobom z zewnątrz może się tak wydawać i to należy im wybaczyć. Piątej Czapli, Krysi, udało się uchronić przed niedoborem pigmentu w tęczówkach i włosach.  Wiekopomnym uznaje się dzień, kiedy mama pochylona nad siostrą wykrzyknęła:
-Przecież jej ciemnieją włosy! 
  Tak oto sześcioletnia Krystyna stała się rodzinnym wybrykiem natury. 
-Czy możecie powiedzieć mu, że mnie nie ma? – Podchodzę do okna i nieśmiało wyglądam na zewnątrz. Tak. Mały, uśmiechnięty blondyn przemierza chodnik, nieuchronnie zbliżając się do lśniącego w słońcu domofonu. Nikt inny nie stawia tak małych kroczków. – Błagam… - Spoglądam zrezygnowana na Renatę, potem na Bożenkę, które intonują Requiem ze złośliwym błyskiem w oku. 
-Ale, Marysiu – Uśmiecha się jedna z bliźniaczek. – to byłoby niewychowawcze.
-Bardzo niewychowawcze – dodaje druga. 
Mają ze mnie ubaw, co się będę oszukiwać. Odwdzięczają się za brak pomocy w czasach, kiedy nękał je Fryderyk i Tomasz. Nazywamy to „rodzinnym fatum”, w życiu każdej Czaplówny musiał przewinąć się jakiś „Jacuś”. Nie życzę Krysi podobnego losu, niech się jeszcze cieszy słodkimi, dziecięcymi latami. Myślę, że rozumiem te złośliwe istoty, które stoją przede mną i uśmiechają się rozbawione, nie ma to jak pośmiać się z „młodszej siostrzyczki”.
-Potwory! – Wzdycham. 
Dwudziestopięcioletnia Hania uśmiecha się ciepło, ale, oczywiście, nie zamierza pomóc. 
-Trzymam za ciebie kciuki! – Jakże nieszczere są te słowa! Ta zapewne wspomina Grzegorza. 
Przez mieszkanie przebiega złowrogi, niezwiastujący niczego dobrego dźwięk domofonu. Podskakuję. Jacuś nadchodzi. Powinnam uciekać, ale nie mam gdzie. Krysia przytula się do mnie.
-Ty jedyna! – Głaszczę kochaną, maleńką główkę, która podnosi się, ukazując rząd nierównych mleczaków.
-No, odbierz… - Bożena popycha mnie w stronę białej słuchawki. – Podnieś, podnieś. 
Teraz wszystkie – Hania, bliźniaczki i Krysia - wpatrują się we mnie.  Uważam, że Hania, moja kochana Hania, już dorosła, samodzielna, pracująca, powinna wykazać się jakimś wsparciem. 
- Chcę, by pogrzeb był w kameralnym gronie. – Podnoszę z kwaśną miną słuchawkę. – Tak? 
 -Marysiu – ja ci dam „Marysiu” – mogę? 
Pytanie to wypowiedziane jest tak delikatnie i słodko, że mam ochotę się zakopać. Zastanawiam się czy stary Jacuś kiedykolwiek wróci, zostawiając hen daleko tego nowego, beznadziejnie delikatnego i przesłodzonego. 
-No, możesz. – Z bólem serca wciskam guzik. Stary Jacusiu, wracaj!

. . .
 
  Stoi w przedpokoju, nieśmiało wlepiając wzrok w czubki swoich butów, a cztery pary jasnych oczu wywiercają w nim dziury. Powoli pokrywa się pomidorowym rumieńcem nieprzyzwyczajony do tak sfeminizowanego grona. Lituję się nad biedakiem, którego twarz z koloru buraczanego zaczyna przechodzić w niepokojące biele. Jeżeli czegoś nie zrobię, najpewniej dojdzie do poważnego niedotlenienia mózgu. 
-To wejdź do pokoju – mówię, wskazując drzwi, a sama przepycham się między siostrami, żeby dostać się do szafki ze szklankami. 
Bożenka mruga do mnie, tym razem życzliwie. „Będzie dobrze” porusza bezdźwięcznie wargami, a reszta familii przytakuje jej bezgłośnie. Teraz dopiero się obudziły. 
-Dzięki. – Wzdycham i wchodzę do pokoju, gdzie czeka na mnie skulony na dywanie Jacuś.
Trzyma w dłoni podejrzany woreczek. 
-Co to? – pytam, dosiadając się do niego w bezpiecznej odległości. 
Gdy tak sobie siedzi, wygląda jak zagubiony elf, któremu w żadnym razie nie można wyrządzać krzywdy. 
-Kupiłem ci krówki! – Uśmiecha się szeroko i wysypuje na podłogę dorodny stosik cukierków. 
Świetnie. Kupił mi krówki. Wpatruję się w żółte, sympatyczne mućki. 
-Dziękuję. Czyżby było jakieś święto? 
-Nie, nie. Tobie po prostu należą się cukierki. Zawsze. – Tylko nie to. Głos chłopaka robi się nieznośnie słodki. Znowu zaczyna. Mam ochotę wyskoczyć przez okno, poczuć miły wiatr we włosach i przestać słuchać tych głupot. „Marysiu, gdybym mógł to całą cukiernię bym ograbił dla ciebie”, „Marysiu, mógłbym tu siedzieć z tobą całą wieczność”, „Marysiu, twój brudny paznokieć jest balsamem dla mych oczu!”. 
-Myślę, że… - Przełykam zdenerwowana ślinę. – nie mogę ich przyjąć. – Nie wierzę, że to powiedziałam! Jacuś niemalże się krztusi. – Biegam, a słodycze dla trenującego są zabójcze. Gdybym zjadła pięć takich, trenerka by mnie zabiła. Wiesz, my to tylko pomidorki, ogóreczki, kanapki z milimetrową warstwą masła, rozumiesz. Nie mogę pozwolić sobie na takie luksusy. – zmyślam. 
- Wybacz. Nie wiedziałem. – I tak jak to się zawsze dzieje, wpędza mnie zgrabnie w poczucie winy.
 - Nie no, spoko… - próbuję się jakoś poprawić – Najwyżej siostry spałaszują. 
- Yhy. – Jego ogromne, maślane oczka mówią „ale ja chciałem je zjeść z tobą!”. 
Jacuś, myślę sobie, ty sobie nie wyobrażaj, że zaraz zgaśnie światło, pojawią się lewitujące świece, a ty z romantyczną muzyką w tle spałaszujesz ze mną krówki. Wizja „romantycznego” mlaskania sprawia, że zaczynam po cichu chichotać. „Marysiu (ciamk, ciamk), kłochłam ciem (ciamk, ciamk)”. Kolega spogląda na mnie zaskoczony, lecz już po chwili wtóruje mi sympatycznym śmiechem. O Jacusiu mogę mówić różne złe rzeczy, ale jego śmiech zaraża. Nie wytrzymuję i zaczynam, teraz  już szaleńczo, chichotać. Przestaję jednak, gdy widzę jacusiową minę „widzisz jak my się dobrze rozumiemy?”. Poważnieję. Kiedyś naprawdę go lubiłam. Był genialny! Pamiętam jak razem objeżdżaliśmy całe pięćdziesięciotysięczne miasto, by znaleźć płytę z muzyką jazzową, jak tłumaczył mi fizykę, tańcząc, albo gdy leżeliśmy na dywanie i słuchaliśmy poezji śpiewanej. To było piękne. Wkrótce jednak poprzewracało mu się w łepetynie i ubzdurał sobie, że jest we mnie zakochany. Od tej pory każdą rozmowę przerywa znaczącym spojrzeniem albo głupim komplementem. Zaczął też maniakalnie do mnie wydzwaniać. A że rozmowy, w których nie przestaje mi słodzić, są okropnie męczące, każde spotkanie z nim przypomina torturę. Nie wiem tylko, jak mu to powiedzieć, a uciec przed nim, to jak zwiać przed cieniem lub pozbyć się natarczywej muchy. Niemożliwe. Przeczuwam też, że zbiera się w sobie, by wyznać mi wszystkie swoje uczucia, czego nie będzie można już obrócić w żart lub zignorować. Jedyne co będę mogła zrobić, to okrutnie wylać mu kubeł zimnej wody na głowę. 
-Marysiu – zaczyna. 
-Poczekaj – przerywam mu spanikowana i podbiegam do komputera. – yyy… czy słyszałeś kiedyś tą piosenkę? 
-Ale…
Wciskam na oślep jakikolwiek tytuł zespołu „Cisza jak ta”. Głośniki dzielnie wyrzucają z siebie pierwsze akordy . „Panie Michale – proszę w myślach – niech mi pan pomoże”.
- Gdy już będziemy wraz na grzbietach dzikich koni, ku połoninie, spłoszone ptaki gonić – zaczyna delikatnie Michał Łangowski – I myśli, płoche słowa ubierać w zieleń drzew. Gdy wtedy spytasz o czym myślę - odpowiedź wplotę w wiatru śpiew. – O nie… Zdaję sobie sprawę jaką właśnie gafę popełniłam. Już po chwili daje się słyszeć mocne – Tak Cię kocham! Jak nikogo na Ziemii w obłoki frunie każda myśl każda myśl zielona. Tak Cię kocham i to już się nie zmieni, niech te słowa w Twoje włosy wplecie wiatr. 
Jacuś wpatruje się we mnie urzeczony, a ja, no cóż, stoję nieporadnie wczepiona w blat biurka, błagając wokalistę, żeby w magiczny sposób zamilkł. Ale on kontynuuje romantyczną pieśń, którą mój, no dobrze, powiem to, mój adorator interpretuje w zupełnie niewłaściwy sposób. W końcu wpadam na genialny pomysł, jakim jest wyłączenie upartego urządzenia. Zalega nieprzyjemna cisza, w której przerwane „kocham cię” brzęczy nam jeszcze w uszach. 
-Marysiu – zaczyna tym razem o wiele odważniej. Powietrze gęstnieje. 
Gdyby tylko wiedział jak bardzo nie chcę słyszeć tego, co ma mi do powiedzenia! Tymczasem Jacuś jest zupełnie zdecydowany. Sama utwierdziłam go w przekonaniu, że nie ma się czego obawiać. Prostuje dumnie głowę i w romantycznym uniesieniu wlepia we mnie te szare, maślane oczyska. „Ale – dociera do mnie nagle - co ma być, to będzie! Czy to moja wina, że biedak zamienił się w nieznośną pijawkę, zaślepionego pasożyta, który nie potrafi dostrzec rzeczy najbardziej oczywistej? Nie!” Śmieję się w duchu. „Marysiu, wzięłaś udział w maratonie i przeżyłaś, zjadłaś przeterminowanego loda i oddychasz, nie spałaś 48h i nie padłaś, możesz więc stawić czoła Jacusiowi! Czy to w ogóle mądre przejmować się tak błahą sprawą?”. 
Wtem drzwi otwierają się z hukiem i do pokoju wpada tata:
-Córuniu, powiedz mi, czy nie widziałaś moich nożyczek?
Kątem oka dostrzegam ogromny rumieniec na policzkach Jacusia. 
-A widziałam! – Wybiegam zadowolona z pokoju, wolna i szczęśliwa. Ledwo powstrzymuję się, by nie wykrzyczeć na całe gardło pięknego „hurra!”.
Nożyczki, uratowały mnie nożyczki! Czasem wystarczy tylko pozwolić życiu płynąć i nie wtrącać się zbytnio. 

KONIEC


Uff... Widzę Wasze rączki dramatycznie wczepione w dryfujący, zbawienny napis "koniec". Możecie już spokojnie dopłynąć do brzegu. Obawiam się, że pięć Czapl, które mieliście przyjemność nieprzyjemność? spotkać, jeszcze nieraz zaatakują Radosne progi tego domostwa. Czy jesteście z tego powodu zadowoleni czy może niekoniecznie? Starałam się, by nie wyjść z granic absurdu i napisać wszystko jak najbardziej poprawnie (Polu, czy dobrze rozpisałam dialogi? Pola się na tym zna! I wybawiła mnie z myślnikowej niewiedzy). Dziękuję Wam, że dotrwaliście do końca! Jest to dla mnie coś niezmiernie nienaturalnego. Kłaniam się nisko, ale nie kończę jeszcze, by oznajmić Wam kilka drobnych rzeczy.
Rzecz numer 1.
Zakochałam się w Starym Dobrym Małżeństwie i zaznajamiam się z zespołem Cisza jak ta.
Rzecz numer 2. Zachęcam Was do odsłuchania tej przepięknej, mega nastrojowej piosenki, po której nie chce mi się wierzyć, że Edward Stachura popełnił samobójstwo. Ten, który napisał poniższe cudo. 



Pozdrawiam Was bardzo serdecznie i życzę udanych, ciekawych, pełnych wrażeń (lub lenistwa) wakacji! - Stasia
PS. Następny post będzie chyba rozpisaniem dwóch zaległych nominacji :)  

20 czerwca 2015

Powolny etap zezgredziania.

To już jest koniec, kochani! Odejdźcie i nie litujcie się nad biedakiem, nie wylewajcie też na darmo łez, bo nie warto. Co ma przepaść, niech przepadnie! Opuście to skażone miejsce i umyjcie dokładnie ręce, a Bibliotekę Radosnego Człowieka wymażcie ze swej porządnej, czytelniczej pamięci, bo jej właściciel jest przewlekle  c h o r y. Nie wiem kiedy powrócę do zdrowia i czy kiedykolwiek. Widzicie tą kropkę po lewej stronie? Zabrzmiała bardzo uroczyście. "Kiedykolwiek"... i KROPKA. 

Choroba nie pyta się człowieka, czy może go zaatakować! - Kaja Platowska

Ale co to za choróbsko, spytacie, z trwogą wpatrując się w błyszczące monitorki.  Trudno powiedzieć. Wydaje mi się jednak, że najtrafniejszym słowem, które by ją określiło jest zezgrzedzienie pospolite, oj tak tak. Na pewno się już z nią spotkaliście, a jeśli nie, to przybliżę Wam jej istotę, byście mogli w pełni zrozumieć przez co dane mi jest przechodzić. Zezgredzienie to powolny zanik komórek odpowiedzialnych za wszelkie niekontrolowane fale ogarniającego człowieka szczęścia, energiczne machanie ręką na powitanie, robienie różnych, na pozór bezsensownych, ale mimo wszystko ważnych rzeczy, jak np. śpiewanie dziwacznych piosenek. Zanikanie komórek odpowiedzialnych za absurdalne wywody i beztroskie skakanie, za wszystkie dziwne rzeczy. Myślę, że coś takiego spotkało właśnie mnie, bo ostatnimi czasy poważnieję (czego niektórzy nie czują, ale ja jak najbardziej!) i zastanawiam się czy to dobrze czy może niekoniecznie. Jeszcze w tamtym roku skłonna byłam stanąć na środku sali od chóru i zacząć śpiewać piosenkę o kanibalach co nie było zbytnio mądre i inteligentne teraz jednak wolę siedzieć sobie spokojnie na krześle i spać. Jak tak teraz patrzę, to chyba te zmiany wyszły mi na dobre, bo niektórych rzeczy po prostu nie powinno się robić. Hm! Więc może ten alarm nie był konieczny? Licho tam wie chyba, że Wy wiecie...wiecie?

A teraz tak zupełnie z innej beczki - czy czujecie się gotowi pomóc? Jesteście właśnie świadkami otwarcia skrzyneczki "szukam weny", do której, jeśli tylko chcecie, możecie wrzucić jakąś krótką anegdotkę ze swojego życia. Wrzucenie wiadomości to a) napisanie komentarza b)maila. A dlaczego o to proszę? Piszę ostatnio serię opowiadań, w których jest bardzo dużo narratorów pierwszoosobowych i moja głowa wszystkich historii nie wymyśli, a takie anegdotki z życia byłyby bardzo pomocne. To opowiadanko nigdy nie ukaże się w internecie, ale piszę je tak dla siebie, do szuflady. Jeśli tylko macie chęć, to piszcie! :) Z anonima czy nie ^^

I tak oto kończę mego bezsensownego posta (których miało tu nie być xD) Do zobaczenia!
Za tydzień jadę na wyjazd w góry, gdzie będę łazić z ciężkim plecakiem, spać w namiotach i wędrować, nie będzie mnie więc kilka tygodni. Życzę Wam w takim razie już teraz udanych wakacji i (jupi!!!) szczęśliwego zakończenia roku! nareeeszcie! Trzymajcie się! Wierzę, że te wakacje będą bardzo udane!

8 czerwca 2015

Przemarsz papierowych przyjaciół

Witam, cześć i czołem!
Kochani, maj znowu się nam objawił! Co prawda zrobił to z małym opóźnieniem, bo pod koniec miesiąca, ale nie wypominajmy mu tego. Słoneczko świeci, wróbelki śpiewają, kwiaty kwitną, a Stasia pisze (ekhm, powiedzmy, że to powód do radości). Czego więcej od życia chcieć? 
Pola ze swojego przytulnego kątka nominowała mnie do książkowego TAGu za co bardzo jej dziękuję i biorę się ochoczo do pracy! W tym momencie wszyscy otwierają zdziwieni paszczęki z wyrazem zupełnego zdziwienia na zacnych obliczach "to Stasia czyta książki?!". Ano czytam! ^^ Może ostatnio nie jest tego zbyt wiele, ale mimo wszystko czytam. Słowo to zasługuje na podkreślenie i trzy sekundy kontemplacji. Raz, dwa, trzy i do dzieła! 

ZAUWAŻENIE
Książka, którą kupiłaś ze względu na okładkę

Na ogół nie kupuję książek, bo zwyczajnie szkoda mi pieniędzy, chyba, że jest to kontynuacja ukochanej serii lub gdy ktoś obchodzi urodziny. Pamiętam jednak, że gdy byłam na Targach Książki i z pasją przedzierałam się przez stoisko antykwariatu, zobaczyłam granatową, zgiętą okładkę, niezakurzone strony i naklejkę z zachęcającą cyfrą "10". Ładna, ciekawie zapowiadająca się powieść za dziesięć złoty?! Biorę! Tak oto na mojej półeczce znalazł się "Nieproszony gość" Charlotte Link, Jak się później okazało, zdobyłam go dwa tygodnie po premierze! Taki mały cud ^^  W dodatku pan, który projektował okładkę jest jednym ze słynniejszych polskich grafików, a znamy go z polskich "green'ów" :) Czy tylko mi się tak bardzo podobają te czarne cienie na rogach i tajemnicza papierowa łódeczka? 


PIERWSZE WRAŻENIE
Książka, którą kupiłaś ze względu na opis

Pewnego dnia wybrałam się do biblioteki miejskiej bez żadnego planu na książkę, a siostra ze śmiechem wcisnęła mi w dłonie "Zatrute ciasteczko", które znalazła przez przypadek. Tytuł był obłędny, postanowiłam więc zapoznać się z opisem. Jedenastoletnia dziewczynka, która znajduję ciało w swoim ogródku. Jako, że pierwsza strona była cudowna, a opis zachęcający moja przygoda z Flawią de Luce skończyła się na piątej części, bo Alan Bradley nie napisał szóstej. Jest to jedna z moich ulubionych serii! Genialna, stuknięta chemiczka, fascynująca się truciznami, która przelewa swój charakter na całą książkę, ciekawe postacie, kryminał, humor, tajemnica itd. Alan Bradley jest mistrzem! :) 


SŁODKIE ROZMÓWKI
Książka z niesamowitym stylem pisania

Myślę, że J.R.R. Tolkien powinien się tutaj znaleźć, a raczej jestem tego pewna! Nie należę może do grona jego zmaniaczonych fanów, ale bardzo tego człowieka podziwiam. "Władcę pierścieni" pisał 10 lat i zadbał, by świat, w którym się wszystko dzieje posiadał każdy najdrobniejszy szczególik - mitologię, historię, mapy, języki! Jak można wyobrazić sobie aż tyle?! Gdy sięgnęłam po "Hobbita"  zauroczyło mnie ciepło płynące z każdego słowa i ten baśniowy klimat. Czułam się jakbym siedziała w zamorskiej chatce i słuchała opowieści starego człowieka. Magia! Od pewnego osobnika dostałam nawet Simarillion, który przebija samą mitologię, oj tak. 
-Co to za szczęście, co za szansa, mój ssskarbie! Smaczny kąssek widzimy, będzie co na zząb położyć, glum, glum! - A mówiąc "glum,glum", przełknął z okropnym gulgotem ślinkę. - HOBBIT czyli tam i z powrotem (sam tytuł jest bajeczny!)
Tak odbiegając od tematu - na moim osiedlu rośnie drzewko, które było niegdyś owocem sosny, pod którym Tolkien lubił przesiadywać. Nasionko to przyleciało prosto z Anglii uprowadzone przez zmaniaczonego fana :)


PIERWSZA RANDKA
Pierwszy tom serii, który sprawił, że od razu chciałaś sięgnąć po kolejny

Tego było od groma! Bardzo, bardzo lubię serie, bo one litościwie nie każą mi rwać włosów z głowy, gdy godzinami rozmyślam nad tym, co stało się z bohaterami. W mym krótkim życiu zlitowała się nade mną już:
Silvana De Mari, pisząc drugą część "Ostatniego elfa", który absolutnie podbił moje serducho swą prostotą, pięknymi wartościami, cudownymi, naturalnymi bohaterami i nieprzewidywalną, często okrutną akcją! Chylę czółka.
Spać spokojnie pozwoliła mi także Jennifer Nielsen, gdy nie poprzestała na "Fałszywym Księciu", tworząc całą trylogię władzy.
Lucy Maund Mondgomery też okazała dobre serce. To właśnie ona pozwoliła mi poznać dalsze losy Ani z Zielonego Wzgórza, którą wprost uwielbiam! Nigdy nie zapomnę chwil, gdy ze zniecierpliwieniem wyczekiwałam rozmów Ani i Gilberta (tu chyba obudziła się we mnie dusza romantyczki. Taaak...)
I oczywiście niezwykłą łaskawością i dobrotliwością wykazała się również wspaniała pani Musierowicz, tworząc aż 20 jedynych w swoim rodzaju części "Jeżycjady"! Mało było książek o których tyle rozmawiałam z moim sistersem ^^


NOCNE ROZMOWY TELEFONICZNE
książka, przy której przetrwałaś noc

Z przykrością stwierdzam, że mój lokator nie pozwala mi na nocne czytanie i broni mnie dzielnie przed worami pod oczami. Tylko czasem ośmielam się wstać o 4:30, gdy na ostatnią chwilę przypominam sobie, że nie przeczytałam jakiegoś dramatu na polski. Ale to jest nieprzespany poranek, a nie noc, hm!


ZAWSZE W MYŚLACH
książka, o której nie możesz przestać myśleć

Odkąd w szóstej klasie sięgnęłam po "Szóstą klepkę" Małgorzaty Musierowicz "Jeżycjada" dzielnie okupuje mój mózg, a ja nie mogę nic z tym zrobić! Pamiętam jak prosiłam, by ktoś chował mi książki z tej serii, bo nie chciałam ich przeczytać za szybko, żeby dłużej mieć frajdę. W nocy za to leżałam i nie pozwalałam sobie na sen, bo moje myśli ciągle uciekały do Borejków, Lelujków czy Mamertów. Jestem po prostu wierną fanką Małgorzaty Musierowicz i (odkąd poznałam jej twórczość) miasta Poznań!
Dużo też, chociaż naprawdę tego nie chcę, myślę o "Klątwie Tygrysa" - typowej, do bólu przewidywalnej powieści dla nastolatek. Nie patrzcie tak na mnie! Ja sama nie wiem dlaczego tak się dzieje, po prostu ten odmóżdżacz tak miło mi się czytało i sprawił mi tyle uciechy, że tak jakoś samoistnie go wspominam. W dodatku pod koniec szóstej klasy, kiedy nudziłam się w czasie wolnej lekcji, zostałam poproszona, by coś opowiedzieć. Wybór padł na przystępną powieść Colleen Houck. Kilka tygodni później niektóre z koleżanek miały już za sobą całą serię o Renie i Kelsey. Widzę te spojrzenia pełne potępienia, ale no. To było po prostu fajne. 



Kontakt fizyczny
książka, którą pokochałaś za towarzyszące przy niej uczucia

Henryk Sienkiewicz dwukrotnie wywołał u mnie niekontrolowany napad płaczu - gdy w piątej klasie kończyłam "W pustyni i w puszczy" i nie mogłam wyjść z podziwu nad szlachetnością Stasia i jego troskliwością względem małej Nel, jak i w pierwszej gimnnazjum przy kochanym "Quo vadis". Do tej pory pamiętam łzy, które wchłaniały okrutne opisy rozszarpywanych przez lwy chrześcijan.
Dziwnym doświadczeniem było również czytanie "W pierścieniu ognia", gdzie ręce same zaczęły mi się trząść. 
Ale dość łez smutku, czas na łzy śmiechu! Tratatatam! Przedstawiam państwu geniusz Agaty Mańczyk i jej rozwalającego "Faceta z prostą instrukcją obsługi" oraz "Świeżo zatemperowany scyzoryk". Nie czytajcie ich jeśli niemiły Wam jest ból brzucha! tutaj Stasia śmieje się jak wariatka do klawiatury


Spotkanie z rodzicami
Książka, którą możesz polecić rodzinie i znajomym

Tobi! Tobi! Tobi! Tobi! Tobi jest jedną z moich ulubionych powieści. Czytałam go w szóstej klasie, drugiej gimnazjum (moja siostra w III klasie szkoły podstawowej i pierwszej gimnazjum) i za każdym razem podobał mi się tak samo. Jest tu wszystko czego potrzeba Stasi. Bajeczny narrator, piękne wartości, baśniowy nastrój, niezwykli, barwni bohaterowie... Maciuśku! Ja po prostu kocham tą książkę! A tutaj mówiąca wszystko opinia pewnego Khedrona z Lubimy Czytać:
Na początku śmiałem się z siebie, że czytam książkę mojego 10 letniego brata. Wspaniała. Faktycznie książka z drugim dnem. Dla każdego z innym. 




MYŚLENIE O PRZYSZŁOŚĆI
książka, którą będziesz wiele razy czytać w przyszłości

I znów przedstawiam Wam "Jeżycjadę". Stłumcie, proszę, ziewanie i czytajcie dalej. O pani Musierowicz postaram się już nie pisać, bo jeszcze jakieś rączki wysuną się z ekranu, zaciskając się na mej bardzo przydatnej szyi.  Myślę, że książkami, które wielokrotnie będę czytać w przyszłości są "Wichrowe Wzgórza" i "Jane Eyre" sióstr Bronte. Co tu więcej mówić? Cudo. Te powieści są po prostu niesamowite. Mam już za sobą biografię jednej z tych pań i. No. Jej życie przypomina powieść. A życie Stasi? Jak to wyraził się pan Szymon z  biblioteki szkolnej - komiks xD 

Hop! Stasia skończyła. Możecie wziąć głębokie oddechy i szczęśliwie odkleić oczy od niezdrowych ekranów. Bardzo miło pisało mi się ten TAG (w moim małym serduszku rodzi się nadzieja, że żyjecie i nie wykończyliście się psychicznie. Wszak zacni z Was czytelnicy). Czy i Wy jesteście na ty, z którąś z wyżej wymienionych powieści? A jeśli tak, to z którą? Swoją drogą bardzo bardzo bardzo bardzo bardzo bardzo bardzo dziękuję Wam za szczere komentarze pod ostatnim długaśnym postem, naprawdę. To było coś. Po pierwsze przeczytaliście te moje nieszczęsne wypociny, po drugie mieliście siły, żeby jeszcze je skomentować, a po trzecie (z czego niezmiernie się cieszę) zwróciliście mi uwagę na to, co robię źle i już wdrążam Wasze rady w życie. Wzięłam je sobie do mego czterodzielnego serca i schowałam tuż za aortą. Może część druga tego nieszczęsnego opowiadania będzie w porządku i nie pomytlam wszystkiego, nie skomplikuje, a całość będzie w miarę jasna i przejrzysta. Trzymajcie kciuki! (o ile nie uciekniecie po opublikowaniu części drugiej - nie obrażę się, zrozumiem...). 

Ta piosenka szwenda się za mną od kilku dni! Zachęcam do odsłuchania ^^

Pozdrawiam ciepło! 
(ten post dedykuję wszystkim molom książkowym, a co!)

PS. Czy ktoś z Was był w sobotę na Polach Lednickich? 
PS2. Następny post najprawdopodobniej będzie rozpisaniem nominacji od Oli, którą wszyscy znamy i kochamy ^^

28 maja 2015

Świat Dysku - Terry Pratchett jest geniuszem! ^^

Ten post najprawdopodobniej będzie najedzonym tasiemcem, więc jeśli, drogi czytelniku, szykujesz się, by go przeczytać, radzę wyposażyć się w cierpliwość i chrupiące przekąski (w tej kwestii polecam płatki kukurydziane, może też być to po prostu chleb, który miło się skubie ^^). Przygotowany/a (powiedzmy, że jakiś chłopiec/mężczyzna to czyta)? 
I rozległ się dźwięk cichy niczym ziewnięcie komara
Terry Pratchett
Przy odpowiedzi "tak" czytelnik powinien zacząć przeczesywać wzrokiem linijki. Przy odpowiedzi "nie" proponujemy a)znaleźć czas później b)nie znaleźć go wcale (co mogłoby być dość przykre, ale wiadomo "czas to pieniądz", nie chcemy by czytelnik zbankrutował) c) po prostu czytać bez żadnej prowizorycznej przekąski. 
Dobra, co ja robię?! Wybaczcie, biorę się w garść i piszę jak cywilizowany blogger, bez wszelkich (z założenia wywołujących uśmiech) bezsensownych zdań. Próbowałam Was rozbawić, ale jesteście twardzi. Kiedyś się uda! :) 
Właśnie wróciłam z projektu edukacyjnego i mój skromnej wielkości mózg może nie działać jak należy. Przez prawie 3h siedziałam na niewygodnej ławeczce wciśnięta między tłum ludzi i oglądałam wystąpienia innych drugoklasistów. Współczuję tym, którzy mieli przykrość występować na końcu, nikt ich nie słuchał. Tym bardziej, że wszyscy byli głodni. Bardzo głodni. Pewna grupa podała komisji masę angielskich frykasów (jabłka w toffi, truskawki z bitą śmietaną...) w ramach projektu o kulturze Wielkiej Brytanii. Cała masa uczniowska próbowała nie patrzeć z rozmarzeniem na te pyszności, jednak nie dało się. Sama widziałam jak nauczyciel matematyki w ludzkim geście co rusz spoglądał na truskawki. Tortury. Ale żyjemy, więc jest dobrze :)
Napisałam ostatnio pierwszą część mojego opowiadanka, tylko że mam pewne obawy, co do tego, czy komukolwiek się ono spodoba. Jest to jedne  z tych tworów, które sprawiają przyjemność jedynie autorowi, bo miło się je...tworzyło, a niekoniecznie czytelnikowi. Akcja nie należy do zbytnio porywających, ale może się Was spodoba?  Kto wie... tylko uwaga, hm... owo opowiadanko jest długie. Wyjątkowo, jak na mnie. Zawsze możecie czytać na kilka zmian. Jeśli nie dacie rady przeczytać, zrozumiem. 
I ostania uwaga. Imiona głównych bohaterek były, hm. Losowe. Więc niekoniecznie mi się podobają. Ale takie się urodziły, co poradzić. Nie przedłuuużając. Powodzenia! :D 
Ps. ostatnio czytałam Wasze blogi, ale ich nie komentowałam. Wybaczcie mi, proszę. Jak tylko nauczyciele trochę odpuszczą, poprawię się! :)

Opowiadanko o prowizorycznym tytule (do zmiany) Mira i Sawa

Leżę na zimnych panelach i zastanawiam się, czy jest sens zrobić coś pożytecznego, bo takie leżenie w akompaniamencie Dziadka do orzechów Czajkowskiego pozwala na chwilę zapomnieć o tym, że świat zamienił się w piekarnik, by spalić mnie żywcem.  Termometr już od kilku godzin wskazuje dwadzieścia dziewięć stopni Celsjusza, lecz jak dla mnie cwaniak zmyśla, a na zewnątrz asfalt nie jest już asfaltem tylko lepką pułapką na ludzi. Informuje o tej rtęciowej konspiracji Marcina.
- Zawsze bierz pod uwagę fakt, że możesz się mylić. – odpowiada z filozoficzną miną, przetaczając, jak zgaduję, słowa Terry’ego Pratchetta.
Z ciekawości sprawdzam w Internecie. Oczywiście, Terry Pratchett -  brat nigdy nie cytuje nikogo innego. Kiedyś powiedział mi, że jeśli to zrobi, to wyłącznie dlatego, że znajdzie kogoś lepszego. Gapię się na lampę, licząc uwięzione w jej kloszu martwe muchy. Dziewięć spalonych, zwęglonych robaczków. „Zaraz do was dołączę” – wyciągam dramatycznie ręce do góry. W dni takie jak ten potrafię jedynie marudzić i snuć pesymistyczne wizje, choć sama nie znoszę zrzęd. 
-Ta daaaam! – Marcin wychyla się zza drzwi ubrany w (o zgrozo!) zimową kurtkę, golf i ocieplane spodnie.
Nie mogę na to patrzeć! Warstwy puchu i grubego materiału spoglądają na mnie, szczerząc niewidzialne kły. Matulku, jakbym sama miała to na sobie.  
- Nieee….  odejdź poczwaro!
Poczwara uśmiecha się zadowolona, mokra od potu i czerwona niczym  ledwo żywy maratończyk. Oddycha z trudem, a mimo to nie przestaje się szczerzyć. Gdy tylko wyobrażam sobie jak musi się w tym stroju dusić, sama dostaję duszności. Niewidzialna istota urządza sobie grilla w moich biednych, wysuszonych płucach.
-Masochisto skończony, nie dręcz i mnie! Mój wewnętrzny termometr wskazuje czterdzieści stopni psychocelsjusza…
Marcin jest jednak gotowy rozpłynąć się we własnym pocie, byleby tylko się ze mnie pośmiać, tyran! I na co mi był taki brat? Patrzę na jego mokrą, błyszczącą twarz i tłuste, rozczochrane włosy.
-Przestaaań! – próbuję przybrać stanowczy wyraz twarzy, ale jak zwykle mi nie wychodzi. Marcin za to ma ubaw po pachy. Uświadamiam sobie, że jestem ofiarą przemocy w rodzinie, bo jak inaczej nazwać znęcanie się nad siostrą?  To straszne.
W tym właśnie momencie ten potwór, zwyrodnialec i mizantrop przytula mnie opatulony w te wszystkie kurtki, swetry, a przytula tak mocno, że mogłabym równie dobrze wskoczyć do rozżarzonej tostownicy. Matko! Chyba naprawdę będę musiała zadzwonić do Rzecznika Praw Dziecka. Nie ma na co czekać. 
-Myślę, że cierpisz na niedobór endorfiny.– oświadcza, uśmiechając się przy tym szeroko.  Dobry jest. Dusi mnie dla mojego dobra. Rzecznik może nie dotrzeć na czas.
-Przestań, no przestań! Jestem szczęśliwa, bardzo szczęśliwa! Ale mnie puuuuść!– krzyczę i odbijam się z całych sił od szuflady, żeby tylko wyrwać się z jego  nagrzanych rąk. Ma jednak żelazny uścisk, a od wysiłku robi mi się coraz cieplej.  Wiedziałam, że jestem skazana na porażkę!
- No dobra. Ale jak będziesz mi płakać pod drzwiami to już nie przytulę! – z trudem podnosi się z podłogi i chwiejnym krokiem odchodzi do kuchni, gdzie rzuca się na dzbanek z wodą. Słyszę łapczywe, głośne przełykanie. Wariat.  
-Przegrzały ci się procesory! – mruczę pod nosem, ale on w niepojęty sposób to słyszy (wiolonczelista skończony! ).
-NO CÓŻ... NIGDY NIE WIADOMO KIEDY POJAWI SIĘ ZIEMNIAK – chichocze.
Terry Pratchett. Zawsze, gdy nie może znaleźć innego cytatu, serwuje mi ziemniaka. Zanosząc się upiornym (pardon – „upiornym”) śmiechem, rzucam mu się na plecy, a on sprawnym ruchem przewraca mnie na podłogę. Jak zawsze.
-Wygrałem – oświadcza z wesołą iskierką w oku i układa na moją cześć taką oto rymowankę:
Sawa na brata wskoczyła
I na podłodze skończyła

Po czym znika w swoim pokoju.
Twórcze.
-Dobrze, że jednak nie poszedłeś na polonistykę!
-Mam dar, nie znasz się.

Nie mija minuta, a jego spocona głowa znów pojawia się w kuchni.

-Kogoś ci tu przywlekłem! – wypycha przed siebie zirytowaną Mirę, która gapi się na czubki swoich butów.
Od kiedy przeprowadziliśmy się na parter wiecznie wchodzi nam przez okno. Dzisiaj jednak moje okno było zamknięte, więc wtargnęła na niezbadane tereny pokoju Marcina i skończyło się to tak, jak się skończyło.
Mrugam do niej, a ona przeciera zakłopotana oczy. Istnieje krótka lista osób, przy których zupełnie się zacina i nie potrafi wydukać ani słowa. Marcin ma zaszczyt znajdować się na tej właśnie liście.
-A panienkę proszę, by nie podkradała się do mojego pokoju bez pisemnego pozwolenia! – brat puszcza nadgarstek Miry – Sawa, ja nie wiem, ale wy chyba się przeciwko mnie zmawiacie.
I wychodzi. Nie dociekam, co miał na myśli, bo Marcinowe osobniki myślą w zupełnie inny sposób.
-Nieee… - Mira patrzy na mnie zrezygnowana – kiedyś, ja ci to mówię, powiem coś. Cokolwiek.
-Metoda małych kroczków.
-Oj nie! – potrząsa gwałtownie głową.
Ma sympatycznego, artystycznego kucyka z którego sterczy masa sprężynowych loczków. Zaczynam zastanawiać się, po co przytachała ze sobą plecak.
-Wchodźta! – otwieram drzwi do pokoju, a ona od razu kładzie się na przetartych panelach.
-Saaawaa… - zaczyna. Ten jękliwy ton może znaczyć tylko jedno, a ja już zaczynam się martwić, co tym razem ta szalona głowa wymyśliła. Ostatnim razem, gdy wypowiedziała to swoje „Saawaa” rozdawałyśmy ulotki wyciągnięte ze skrzynek pocztowych, by zobaczyć, czy jakiś biedny Hubert „nie czuje się nieszczęśliwy”. Innym razem dawałam korki z matmy jakiemuś Jackowi, który słuchał metalu i nie mrugał, co dawało dość upiorny efekt. Kiedyś nawet przy użyciu emocjonalnego szantażu Mira zmusiła mnie, żebym wrzuciła nieznanemu mi Ryśkowi jabłko do plecaka, bo ciągle wydawał się być głodny, a potem musiałam tłumaczyć się, że wcale nie zabrałam mu „tyturka”.  Nie wiem, co to tyturek.
-Miruś, błagam cię! Nie kończ!
-Sawa, ale to ważne. – jej ogromne, niebieskie ślepia napełniają się wodą. Kot ze Shreka to przy tym pikuś.
-Mira! Tak nie wolno! Wiem, że udajesz. – tak naprawdę to nie jestem pewna, ale  zdradziła mi kiedyś, że jak patrzy dłużej na słońce to oczy zaczynają jej łzawić, więc może i teraz… Przyglądam się jej. Tak, gapi się na słońce jak na bóstwo jakieś.  
-No, ale proooszę, bo stało się coś strasznego!
Mira chyba nigdy nie doświadczyła żadnej tragedii, bo jej katastrofomierz szaleje nawet przy najdrobniejszych sprawach. Najczęściej zaś gdy ktoś wydaje się smutny. Wtedy błyskawicznie wkracza do akcji i nic nie jest w stanie jej powstrzymać. To jeden z tego rzadkiego gatunku człowieka, który przytuliłby cały świat. Ze mnie za to jest taka posępna wredota. Homo wredotus pospolitus. Ale daję za wygraną i nie bardzo wierząc, że to co chce mi powiedzieć, zasługuje na miano strasznego, słucham.
-Byłam z maleńkim kuzynkiem w cyrku. No i ten kuzyn robił sobie zawody z kolegą na plucie i niechcący opluł takiego chłopaka, co tam występował i nie zdążyliśmy go nawet przeprosić, bo gdzieś czmychnął, a on może teraz czuć się totalnie upokorzony! A przecież nikt nie zrobił tego z premedytacją. Matko, przecież on może sobie pomyśleć, że ludzie go kompletnie nie szanują, a przecież to nieprawda! Nawet, jeśli w  cyrkach znęcają się nad biednymi lwami!
Wygląda na autentycznie przejętą. Ja za to mogę się założyć, że ten chłopak dawno zapomniał o sprawie, albo nawet nie zauważył, że ktoś go opluł. Jednak wrażliwce takie jak Mira, nie dadzą się przekonać.
-Nieee… on pewnie już nawet nie pamięta. – przed oczami staje mi posępny młodzieniec w przetartych szelkach, który nie ma zwyczaju rozmawiać z kimkolwiek i myśleć o kimkolwiek, ani myślami kogokolwiek się przejmować.
-Nieprawda! Założę się, że ciągle jeszcze to wspomina. Wyobraź sobie, że ktoś na Ciebie na ulicy nagle splunął. I co? Nie zastanawiasz się dlaczego?
-Przez chwilę…
-Ja bym się zastanawiała. Musimy jechać do Jankowic, Sawa!
Obłęd w mirowych oczach karze mi przypuszczać, że jest gotowa przejechać pół świata, by znaleźć owego „upokorzonego” chłopaka i wytłumaczyć mu wszystko. Nawet nie musi dodawać, po co miałybyśmy do jakiś Jankowic jechać. Ja to wiem. 
 -Pociągiem. Godzinka drogi i będziemy na miejscu.
-Mira! Nie! – nie patrzcie na mnie jak na bezdusznego potwora. Wyobraźcie sobie, że za oknem panuje skwar, że słońce praży z zamiarem przerobienia każdego żywego obiektu w pop corn, że jesteście cali mokrzy od potu i że sił jest w was tyle ile powietrza w przebitej dętce. Co byście wtedy powiedzieli, tak szczerze.
-Chcesz mnie ciągnąć po pociągach dwie godziny, żeby powiedzieć jakiemuś obcemu chłopakowi, że mały chłopiec, którego ten nie pamięta, nie opluł go specjalnie. Założę się, że usłyszysz tylko takie „to ktoś mnie opluł?”. -On tam będzie i mu powiem, że to przypadek. – patrzy na mnie błagalnie.
-Sawa, nie śmiej się! To ważne. A w ogóle, Jankowice to góry praktycznie. Możemy wejść sobie na jakiś szczytek, położyć się na ZIMNEJ trawie – uśmiecha się przymilnie, a ja mam okazję zobaczyć jej sympatyczną szparę między jedynkami.
-Ktoś nas napadnie! – mówię bez większego przekonania, byleby odwlec to, co jak się zdaje, nie do odwleczenia. 
-Aha… wymyślasz argumenty na poczekaniu. Kochasz góry przecież!
 Ale nie jak zamieniają się w patelnie, droga koleżanko! Gdybyś tylko potrafiła wyobrazić sobie dwa ciałka skwierczące na dymiącej łączce, zrozumiałabyś o co mi chodzi. Ale nie. Patrzysz na mnie i nie wiesz, jakie przerażające obrazy wiążą się z tą samobójczą wyprawą. 
-Nie, nie… Nie słyszysz co w telewizji mówią?! – zdanie to samo wyskakuje z moich wysuszonych, spękanych ust, które resztkami sił bronią się jeszcze przed szaleńczym planem Miry. Gdyby słońce nie zwęgliło doszczętnie każdej szarej komórki pałętającej się pod mym skromnym czerepem, najpewniej nigdy bym tego nie powiedziała. Tymczasem mówię, sama się temu dziwiąc.
-Sawa, od kiedy wierzysz programom telewizyjnym?- jej gruba brew podjeżdża pod same czoło, a oczy wpatrują się we mnie z niesłychaną powagą i spokojem. To już jest nie do wytrzymania! Niech ona się tak nie patrzy, bo zacznę mieć wyrzuty sumienia. Mira jednak nie odwraca wzroku.
-Mira… - zaczynam, a ta uśmiecha się, przeczuwając, co zaraz powiem – dobra. Ale jak zginę to Twoja wina!
Po sekundzie ląduję w ramionach przeszczęśliwej koleżanki, która niemalże, płacząc ze wzruszenia krzyczy:
-Dziękuję! – nie mówię, że jest mi duszno, bo aż takim potworem nie jestem. Czasem warto się dla kogoś podusić (i stracić wszystkie szare komórki).
. . .
-Marcin, co ty tu do jasnej ciasnej robisz?!
Stoimy na peronie. Słońce praży niemiłosiernie, a jakaś kobieta zupełnie dosłownie wlepia nos w gazetę, przez co na kartkach tworzy się mokra plama. Mira oparta o kolumnę bawi się pałeczkami do perkusji, ja zaś patrzę na uśmiechniętego brata, który ni stąd ni z owąd zmaterializował się u mojego boku.
-To, co nic nie mówi, nie kłamie – mruży oczy i tajniackim krokiem ucieka za kolumnę.
Mira uśmiecha się rozbawiona.
- Terry Pratchett? 
-A jakżeby inaczej.
-Wiedziałam
. . .

Pociąg nie nadjeżdża. Zostawił nas na pożarcie przez wygłodniałe promienie słoneczne (tak o was mówię złośliwe zabójcze, a jednak życiodajne potwory!) , a my jak te sieroty stoimy i czekamy na blaszane monstrum, które najwidoczniej nie ma zamiaru się zjawić. Trudno. Już nic mi się nie chce: jechać, siedzieć, wracać, narzekać. Tak. Nadeszła ta wiekopomna chwila, w której Sawie nie starczyło sił na narzekanie. Mira dostrzegłaby w tym coś optymistycznego, ja nie. Kilka metrów przed nami rozsiadła się wygodnie mała, szczerbata dziewczynka o typowej twarzy smyka. Zadziorne, niebieskie oczka, odstające, elfie uszy i podstępny uśmieszek. Dziewczynka  dłubie z pasją w butelce, z której wyrasta dorodna, artystyczna rzeżucha. Mira, uderzając rytmicznie w kolumnę obtartymi perkusyjnymi pałeczkami od czasu do czasu się jej przygląda.
-Ha. Taki mały leśny skrzat – uśmiecha się i klepie mnie pokrzepiająco po ramieniu -  Nigdy nie jest tak źle żeby nie mogło być gorzej, Sawa. Pomyśl, że siedzisz w przyspawanym do siebie polarze na Saharze.
To byłoby straszne.
-Albo w saunie przy konsumującym sałatkę czosnkową osobniku – dodaje zza kolumny Marcin.
-Jesteście kochaaani… - rzucam ironicznie.
Czuję, że wizja czosnkowej sałatki nie opuści mnie do końca tego dnia. O ile go przeżyję, oczywiście.
. . .
Słyszymy niezidentyfikowany zgrzyt. Pociąg jeszcze nie nadjechał, za to zbliża się coś podejrzanego i zgrzyta. Zgrzyyyt. Zaraz nie wytrzymam. Zgrzyyyt. Trzymajcie mnie. Zgrzyyt. Jeśli jeszcze raz mi zgrzytniesz! I jak to zgrzytające przedmioty mają w zwyczaju, podejrzany przedmiot zgrzyta po raz piąty. Wybucham. Potrafię znieść zabijający skwar, chowającego się brata i nieprzyjemny dźwięk pocieranego styropianu, ale gdy tylko słyszę zgrzyt, jakikolwiek ten zgrzyt, by nie był, dostaję białej gorączki. Zgrzyyyt. Podbiegam w stronę schodów. Starszy mężczyzna o białych sterczących włosach i ogromnym, śliwkowym nosie taszczy za sobą kroplówkę, z której zamiast typowych zbiorników z krwią zwisają pozszywane stare torby. Mrugam. Mężczyzna z ulgą stawia srebrny stojak, bierze głęboki wdech i idzie dalej. Zgrzyyyt.  Pozbawione kółeczek nóżki drapią o beton.
-Proszę pana…
Staruszek spogląda na mnie kątek oka, ale po krótszym namyśle udaje, że nic nie słyszał i idzie dalej. Zgrzyyyt.
-Proszę pana!
-Już, chwileczkę! – odpowiada zniecierpliwiony, nie zwalniając kroku. Torby kiwają się na boki. – Tylko zaniosę stojak na miejsce. Co mnie  tchnęło, żeby wyciągać to dzia… - urywa - znaczy! Ekhm… nie mogę uwierzyć, że znajdzie się teraz w rękach kogoś innego. Kochane żelastwo – klepie czule metalową rurkę - Służyło nam tyle lat, a teraz! No, nie wiem… - w końcu odwraca się w moją stronę, a ja ze zdumieniem wpatruję się w jego pomarszczoną twarz. Ten człowiek jest kserokopią Alberta Einsteina! Albo słońce już zupełnie wypaliło moje szare komórki.
-Chcesz coś kupić? – przekrzywia śmiesznie głowę, ukazując szereg krzywych zębów.
-Cco? – wyrzucam głupkowato – ale jak „kupić?
Mężczyzna zadowolony pociera chude jak patyki ręce.
-Kupić, droga pani. Mam nawet promocyyyyję! Trzy w cenie dwóch. Znaczy dwa w cenie trzech, oczywiście. Nie, nie… to nie tak. – zakłopotany drapie się po głowie – Chciałem powiedzieć, że dwa w cenie jednego!  A jak pani dokupi poduchę, to darmowy długopis z elektrowni! – doskakuje do artystycznie pozszywanych toreb i wyciąga z nich włochatą poduchę w kształcie perkusji. – O. Niech pani zobaczy jaka elegancka. Pięć złoty i jest już pani. Plus ten uroczy długopisik – z desperacją oklepuje kieszenie, a gdy nic w nich nie znajduje mruczy coś niezadowolony. –Hm… to zamiast długopisika dorzucę pani ramkę! Z dopłatą. Złotówka plus pięć złoty, a otrzyma pani wygodnego jaśka i przepiękną ramkę! – po chwili przykłada mi pod sam nos białą rameczkę w czarne nutki. W środku tkwi zdjęcie jakiegoś chłopaka. – ooo… - „Einstein” zauważa je i macha ręką – to. Ekhm… żeby pokazać jak się zdjęcia w niej prezentują… ładnie, prawda? – pośpiesznie wyciąga fotografię. – To jak? Zdecydowała się pani? Drugiej takiej okazji nie będzie!
- Co ja widzę! Rytm punktowany! – przede mną jak spod ziemi wyrasta brat i jego nieodłączna wiolonczela, która z zadowoleniem przysłuchuje się rozmowie ukryta w czarnym, umieszczonym na Marcinowych plecach futerale. Nigdy nie mogę pozbyć się myśli, że ta wiolonczela wszystko rozumie, bo ta jej długa szyja i pudło rezonansowe zbytnio przypominają mi człowieka– piękne! Sprzedaje pan?
Uderzam się zrezygnowana w czoło.
-Aha, aha! – oczy staruszka świecą się jak dwie perełki. Tak musiał wyglądać Einstein, gdy odkrył tą swoją teorię względności. – Pięć złoty, a będzie mógł pan dać narzeczonej –mruga.
-O. Jak tak, to oczywiście! – brat śmieje się i dłubie w wysłużonym portfelu, na którym, gdy byłam mała, namalowałam mu cyklopy.– Mam z drobnych tylko trzy złote.
-I dobrze, dobrze. Trzy złote też jak najbardziej! Jak weźmie pan poduszkę to będziemy kwita – Nic z tego nie rozumiem. Może nie przeszłam szkoły handlowej, ale nawet ja zauważam, że ta transakcja jest kompletnie bez sensu.  
Marcin wpatruje się osłupiały w „sprzedawcę”.
-O. No, zgadzam się. Dziękuję! – ściska poduszkę i ramkę, a pieniądze szybko wkłada w dłonie szczęśliwego staruszka, uśmiechając się szeroko. 
-Albert ja cię zabiję! – zza schodów wyskakuje niska postać w za dużej koszuli w kratę i szarym kapeluszu na głowie.
Wpatrujemy się w nią osłupiali. W tym samym momencie dochodzi nas krzyk Miry „pociąg!”.Rzucamy się w pogoń za pociągiem. Za to chłopak od szarego kapelusza podchodzi do „Einsteina” i łapie go za nadgarstki.
-Czemu ukradłeś mi rzeczy?! Znowu! Albert, przecież nie masz prawa tak robić! Nic nie sprzedałeś, powiedz, że nic nie sprzedałeś! – chwyta się zrozpaczony za głowę.
-Dla ciebie wujku Albercie, kochany Zbyszku. A sprzedałem! Ha! – staruszek chichocze zadowolony i macha nam na pożegnanie.
Zbyszek kieruje na nas rozwścieczone spojrzenie, aż w końcu jego wzrok ląduje na ramce i poduszce trzymanej przez Marcina. Wiem to wszystko, bo truchtam, z wysiłkiem wykręcając szyję do tyłu.  Nie powinnam tak robić, ale wrodzona wścibskość, nie pozwala mi postąpić inaczej. Wolę się spóźnić niż przegapić taką aferę. To potworne, pracuję nad tym, ale póki co… Zbyszek bez chwili wahania rzuca się za nami w pogoń, myśląc, że biegniemy, by mu umknąć. W rzeczywistości po prostu nie chcemy spóźnić się na pociąg.
-To moje! – chłopak depcze nam po piętach, co nie stanowi w sumie żadnego problemu.
A my wskakujemy do wagonu.
-Wysiadać, to moje! – Zbyszek biegnie, „Einstein” wyszczerzony w złośliwym uśmiechu macha całej naszej załodze, pociąg rusza, chłopak w ostatniej chwili dopada metalowej rurki i wpada między mnie, a Marcina. Brakuje tylko muzyki z lat osiemdziesiątych.
Zbyszek zadowolony wyrywa bratu ramkę i poduszkę, całując je w geście zwycięstwa. Mira patrzy na niego jak na świra.  
-Myślę, że ci się to nie opłacało. – wyznaje spokojnie brat, a nowo poznany szaleniec unosi drwiąco brwi  – Twój wuj może teraz sprzedać resztę twoich rzeczy.
Zalega cisza, w której słowa trafiają do naszych układów pokarmowych, gdzie podlegają powolnemu trawieniu. W końcu Zbyszek łapie się za głowę i pada na podłogę.
-Nie! – wlepia wzrok w przesuwający się coraz szybciej krajobraz. – Jestem do bani.
C.D.N. 

Jeżeli dotrwaliście do końca to, to się cieszę! :) konstruktywna krytyka zawsze będzie mile przyjęta! :D

Pozdrawiam serdecznie: Stasia
(ten post dedykuję... Poli. Polu, masz dedykację ^^ )